Moim marzeniem jest:

Komputer ze skanerem i kolorowa drukarka oraz programem `Photoshop`

Marta, 16 lat

Kategoria: dostać

Oddział: Warszawa

Status marzenia: spełnione

pierwsze spotkanie

2006-03-24

Na końcu sali pod oknem siedziała Marta. I uśmiechała się. Wydawała się taka nieśmiała... Ale to pozory. Szybko okazało się, że Marta to wulkan energii, radości i po prostu gaduła. Od razu stało się też jasne, że nie jest to zwykła nastolatka, lecz:
- szkolna prymuska (- Ma bardzo nudne świadectwo - mówi mama Marty. - Od góry do dołu same piątki.);
- marzycielka (kiedyś planowała, że jak dorośnie zostanie obieżyświatem, lecz teraz staje temu na przeszkodzie to... że Marta nie przepada za geografią);
- najbardziej uporządkowana osoba pod słońcem (- Jesteśmy z niej tacy dumni - podkreśla mama Marty. - Wszystkich nas zaskakuje jej punktualność i odpowiedzialność.);
- aktorka pierwszo- i drugoplanowych ról (- Chodzę na kółko teatralne, zagrałam mnóstwo ról małych i dużych, a ostatnio najlepiej czułam się w skórze policjanta i czerwonego kapturka - opowiada Marta.);
- utalentowana kucharka (uwielbia piec ciasta i zaprasza na tort czekoladowy...);
- rysowniczka komiksów (jej bohaterki zawsze mają duże oczy pełne gwiazdek i nadziei) i romantycznych pejzaży.

Marta najbardziej lubi:
- matematykę i język polski,
- zimę w Suchym Lesie i upalne lato w Paryżu,
- czytać Faraona i komiksy manga oraz Musierowicz i Coelho,
- przedstawiać się japońskim imieniem "Kirara",
- skrupulatnie realizować wszystko co zaplanuje,
- pozować do zdjęć (- Mój tata jest fotografem, więc mam w tym naprawdę ogromną praktykę i całe albumy fotek - śmieje się Marta).

Marta jest także bardzo dzielną osobą. Z chorobą zmaga się od kilku lat, przeszła już niejedną operację i wiele zabiegów. Nie poddaje się i nigdy nie narzeka. Nawet jak bardzo boli, po prostu zaciska zęby. Szczególnie, gdy jej na czymś zależy. Szczególnie, gdy od tego uzależnione jest opuszczenie CZD po kolejnej dawce chemii. - Ja tak bardzo lubię wracać do naszego domu, do rodziców, siostry i brata - sumuje Marta. - Tyle czasu spędzam w szpitalach i podróżach, że gdy mogę jechać dwa dni wcześniej, to naprawdę zapominam o bólu... Tak było w paryskiej klinice, kiedy przez całą noc po operacji, tylko raz poprosiła o morfinę. - Chciałam zajrzeć do Luwru, wdrapać się na wieżę Eiffla, przejść pod Łukiem Triumfalnym, dlatego właśnie musiałam pokazać wszystkim, że jestem silna i mogę to zrobić - wspomina Marta. - I zrobiła - dodaje jej mama.

Marta ma wiele marzeń i obiecała zastanowić się nad tym największym. Nad tym, którego spełnienie naprawdę ją uszczęśliwi. Co to będzie?

Relacja: Anna Augustyniak

P.S. Ważne spotkanie:-) 11.05.2006

Kolejne nasze spotkanie z Martą miało miejsce 11 maja, po upływie niespełna dwóch miesięcy. Jak za pierwszym razem, tak i teraz, Marta była w szpitalu sama. W dniu naszego spotkania czekała na Mamę, która miała po nią przyjechać, ale zanim to nastąpiło, miałyśmy dużo czasu, żeby porozmawiać o marzeniu Marty.

Na temat wyjazdu, dotarcia do wymarzonych miejsc, użyła zaskakujących argumentów. A mianowicie chciałaby samodzielnie zapracować na wycieczkę swojego życia, żeby mieć prawdziwie wielką satysfakcję. Gdyby jej ktoś taki wyjazd zafundował, to nie byłoby to samo. Poza tym chciałaby móc teraz wyjechać razem z najbliższymi, a to z różnych powodów nie jest możliwe, aby towarzyszyli jej rodzice i rodzeństwo.

Zastanawiała się długo, analizowała możliwości i oznajmiła, że chciałaby pomagać Tacie przy pracy, w zakładzie fotograficznym... Już niejeden raz próbowała i całkiem ją to wciągnęło. Szybko też dowiedziałam się, jak to przekłada się na konkretne działanie i jak się ma do realizacji marzenia Marty. A ma się bardzo prosto, a mianowicie do takiej pracy, wierzę, że fascynującej, potrzebny jest naszej Marzycielce STACJONARNY KOMPUTER z niezbędnym PROGRAMEM GRAFICZNYM "PHOTOSHOP" i równie niezbędnymi SKANEREM I KOLOROWĄ DRUKARKĄ.

W tym miejscu usłyszałam, jak metodą prób i błędów, na cudzym komputerze, Marta zajęła się, z sukcesem, graficzną obróbką fotografii cyfrowej, o czym wyznała mi z nieukrywaną satysfakcją. Usłyszałam jakie to jest ciekawe móc wklejać, przekształcać, zmieniać koloryt, czyli innymi słowy za pomocą współczesnej techniki czynić tak zwany fotomontaż. Marzy jej się praca grafika komputerowego...

Zapytałam Martę co chciałaby robić w przyszłości, jaki wybrać dla siebie zawód, na jakiej uczelni studiować. Trochę na wyrost były te moje pytania, ponieważ Marta właśnie miała za sobą egzaminy kwalifikujące do szkoły średniej. Ale odpowiedź była zaskakująca. Sama stwierdziła, że w domu już żartują sobie z niej, ponieważ chciałaby uczyć się tylu rzeczy, że dziesięć fakultetów byłoby za mało... Interesuje ją wszystko, wszystkiego chciałaby "dotknąć", poza medycyną. A jak już się czemuś poświęca, to całym sercem, z wielkim oddaniem i pasją. Wtedy chce być w "drążonym" temacie najlepsza, perfekcyjna...

Ma 15 lat z okładem. Choruje od kilku lat. Choroba niejednokrotnie psuje plany, zmienia ścieżki życia. Ale Marta nie ma w sercu dla siebie litościwego współczucia. Nie żali się, nie narzeka... W tym miejscu muszę napisać o czymś, co mną wstrząsnęło. Marta zdawała egzaminy na zakończenie gimnazjum. Nie zgłosiła, że jest chora, że chce zdawać w specjalnym trybie. Dlaczego? Ano, żeby nie korzystać z żadnych przywilejów, żeby dać sobie i innym równą szansę. Piękne ideały, tyle, że życie niesie ze sobą różne niespodzianki. Na teście z matematyki Marta dostała krwotoku, a zdarza się to często, w związku z tym nie dokończyła zadań. Nie zgłosiła tego nikomu, skutkiem czego jest traktowana jak uczennica, której zabrakło wystarczającej wiedzy, żeby otrzymać najwyższą ocenę. Jej marzenie o dostaniu się do najlepszego liceum w mieście, w tym momencie odpłynęło daleko, daleko...

Młoda, uśmiechnięta dziewczyna opowiada mi o tym bez większego żalu. Trudno, stało się, żal niczego nie zmieni, a przed nią tyle jeszcze do zrobienia, do przeżycia... Na nic nie narzeka. Mówi nawet, że gdyby nie choroba, to nie przyjechałaby do Warszawy, nie miałaby okazji zwiedzić i poznać tego miasta. Patrzyłam na nią jak na gąbkę, która chłonie wodę. Tak nasza Marzycielka chłonie wszystko, co ją otacza, tak radośnie chłonie życie...

Spotkanie z Martą było niezwykłe, pozwoliło zdjąć kolejną zasłonę i odkryć więcej jej niezwykle ciekawej osobowości.

inne

2006-06-28

Marzenie Marty - komputer, monitor oraz skaner, drukarka i kserokopiarka w jednym urządzeniu - zostało wybrane w warszawskiej Conforamie. Kiedy nadszedł czas realizacji marzenia, ustaliliśmy, że odbędzie się ono nie w Warszawie, przy okazji wizyty Marty w Centrum Zdrowia Dziecka, skąd zabralibyśmy ją do przytulnego miejsca na mieście, ale w jej domu, w Poznaniu. Marta bowiem podróżuje do Warszawy pociągiem, a i na kolejną jej wizytę trzeba by było trochę poczekać. Zatem zdecydowałam się pojechać do niej razem z wymarzonym sprzętem. Poza programem PHOTOSHOP, który zawierał się w marzeniu, kupiłam dla Marty podręcznik instruktażowy do obsługi tego programu i płyty do nagrywania czego tylko zechce. Dla rodzeństwa również przewidzieliśmy upominki: dla młodszej siostry książkę a dla starszego brata zestaw czystych płyt DVD.

Wszystkie te rzeczy, zapakowane w zielony papier i umieszczone w dużych torbach, trafiły cudownym sposobem w ręce dobrych ludzi, którzy pomogli mi umieścić je na półkach w wagonie pociągu. W docelowym Poznaniu czekały na mnie kolejne ręce dobrych ludzi, tym razem dodatkowo wolontariuszy FMM tamtego oddziału. Oni to pomagali mi w czasie realizacji, niejako adoptując Marzycielkę, w końcu poznaniankę.

Pora wizyty w domu Marty zaplanowana była na wieczór, jako że cała jej rodzina dopiero wieczorem zbiera się w komplecie. Spotkanie było umówione i Marta znała jego termin. Gdy zajechaliśmy na miejsce, przed domem przywitała nas razem z rodziną. Poznałam Tatę i siostrę Paulinę. Kilka chwil później dołączył do nas jej brat Łukasz.

Reakcje "naszych dzieci" w takich sytuacjach są różne. Marta zareagowała wielką radością na spotkanie. Zielone pudła w torbach stały w holu i czekały na swoją kolej.

Bardzo przyjazne i pełne radości powitanie stworzyło dobrą atmosferę do dalszej rozmowy i poznawania rodzeństwa Marty, wśród żartów i opowiadań.

Kiedy w końcu dziewczynki zabrały się do rozdzierania papieru na pudełkach, okrzykom radości i "ojejkom" nie było końca. Po wstępnych oględzinach paczek, cała rodzina weszła na piętro domu, do pokoju Marty. Każdy niósł w rękach jakiś fragment marzenia. Tam rozpakowaliśmy wszystko do końca i ustawiliśmy na przygotowanym przez Martę stoliku. Od tego momentu Łukasz stał się kapitanem akcji i korzystając ze swoich umiejętności zajął się podłączeniem i uruchomieniem sprzętu dla siostry. Oczy Marty zdawały się mówić same za siebie. Były błyszczące i śmiejące się, kiedy ogarniała nimi swoje nowe komputerowe królestwo...

Rodzeństwo zostało na górze, a ja z Rodzicami Marty, na dole w salonie, rozmawiałam o tym, jak jej choroba konsoliduje rodzinę i jaką ciekawą rolę sama Marta w tej rodzinie pełni. Dowiedziałam się, że jest swoistym katalizatorem życia rodzinnego. To ona wyznacza rytm ich wspólnie spędzonych chwil. To ona jest mediatorem, kiedy miedzy rodzeństwem coś "zgrzyta". To Marta właśnie jest dla nich przykładem odpowiedzialności i samodzielności w działaniu. Zawsze uparcie dążąca do celu, sama wytycza sobie drogi, którymi pójdzie. Pełna optymizmu i cierpliwa nie zawraca z nich przy pierwszych trudnościach. A czerwony pasek na jej świadectwie jest rzeczą oczywistą. Był tam zawsze...

Choroba zabrała jej wiele możliwości spędzania czasu, ale Marta wymyśla coraz to nowe, które najczęściej wiążą się z rozwijaniem jej wielu zainteresowań. Ciągle drąży i poznaje nowe zagadnienia. Aż się chce w tym miejscu zacytować słowa piosenki i powiedzieć, że Marta kocha życie nad życie. Zawsze jest zadowolona, radosna i pełna energii. I nawet kiedy "musztruje" rodzinę i rozdziela rodzeństwu obowiązki, to przecież nie surowość powoduje, że jej ulegają.

- Mam apodyktyczną siostrę - mówi Paulinka, która z trudem powstrzymuje uśmiech i zaraz potem przytula się do Marty, serdecznie ją obejmując. Bardzo ciepła jest też relacja między Martą a Łukaszem, bądź co bądź starszym bratem, który zdaje się w pełni akceptować rolę siostry, jako vice prezesa w rodzinie. Pierwsze skrzypce wiedzie naturalnie Tata, ale i on przyznaje, że Marta jest jego prawą ręką, nie tylko w organizacji rodzinnego bytowania, ale też w pracy zawodowej.

Kiedy po trzech (z okładem) godzinach, już ciemną nocą, przyjechali po mnie zaprzyjaźnieni wolontariusze, trudno mi było opuścić dom Marty. Atmosfera stworzona przez domowników nie pomagała w pożegnaniach. A było ich dwa, albo trzy... Z dwoma bukietami kwiatów (jeden ode mnie a drugi od Rodziców - wyjaśniła Marta) opuszczałam to miejsce, mając długo w pamięci radosny uśmiech, który przez cały wieczór nie schodził z twarzy naszej Marzycielki.

Odjeżdżałam stamtąd, mając pewność, że Marta wkrótce, jak nawigator, zapanuje nad swoim "marzeniem" i zgłębiając możliwości PHOTOSHOPA, poświęci się cała nowemu zagadnieniu, które już dawno dojrzało do miana nowego zainteresowania. W końcu są wakacje i trzeba pracowicie wypełnić każdy dzień, trzeba wykorzystać każdą chwilę, żeby się uczyć i doświadczać. Bo wszystko jest takie ciekawe...