Moim marzeniem jest:

Wyjazd do Rzymu

Karolina, 15 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Warszawa

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2006-08-28

   Nasza Karolina na początku była trochę nieśmiała. Tak się na przynajmniej wydawało. Ale to nie było do końca tak. Bo nasza marzycielka bardzo uważnie nas słuchała i tylko wyglądadała na zakłopotaną. 
Poznałyśmy ją trochę i okazało się, że jest bardzo rozważną osóbką. Prawdziwa marzycielka i wielka czytelniczka. A przeczytała niemało. 

   Karolinę odwiedziłyśmy w domu w podwarszawskich Parolach, gdzie mieszka z rodzicami, bratem i babcią. 
Opowiadała nam o swojej podróży do Gdańska i o klimacie wybrzeża. O kaszubskim języku, i upale. I choć długo jeszcze rozmawiałyśmy jasne było dla nas że Karolina nie wypowie swojego marzenia natychmiast bo jak wspominałam jest rozważna i widać było, że jest głodna świata. I dałyśmy sobie trochę czasu na przemyślenie.Bo wiedziałyśmy, że Karolina wie co to znaczy marzyć. I czekałyśmy, czkałyśmy, czekałyśmy .... 

   Aż po jakimś czasie Karolina postanowiła, że chce jechać do Rzymu. Swoje marznie przemyślała starannie. I długo się do niego przygotowywała czytała i wodziła palcem po mapie. Bo marzyć jest wspaniale, ale mądrze spełniać swoje marzenia to już wielka sztuka.

 

inne

2007-01-31

Kiedy spotkaliśmy się na warszawskim lotnisku wszyscy byli okropnie stremowani. Alechyba najmniej Karolina. Powód był prosty – nie miała czasu na tremę. Na tą podroż przygotowywała się długo i profesjonalnie. – Czytałaś coś o Rzymie, masz jakiś plan? – pytała wolontariuszka Agnieszka. Marzycielka odparła natychmiast: – Mam dwa przewodniki, ale tam nie ma wszystkiego – martwiła się. Ale i ten problem został rozwiązany, bo dostała kolejny przewodnik i mapę.
Startowaliśmy przy dobrej pogodzie. Karolina siedziała przy oknie.

Na lotnisku przywitał nas dr. Pietro Uroda – prawdziwy Rzymianin. Trzymał dużą tabliczkę z pięknie wypisanym nazwiskiem „Franczak”. No i tym razem Karolina dostała kolejny przewodnik – tym razem po samym Watykanie. – A stąd do via Strofa jest 15 km – wyjaśnił nasz Rzymianin. Mimo późnej pory ulice pełne były samochodów i skuterów. To miejsce kipiało życiem. A to wszystko na tle historii starożytnej. – O patrzcie, to stary wodociąg! – wskazywał na akwedukt sprzed dwóch tysięcy lat nas przewodnik. A potem mijaliśmy bazylikę na Lateranie, strzeliste palmy i dostojne tulipanowce, które rosną przy głównych arteriach.

Im głębiej zapuszczaliśmy się w miasto, tym uliczki stawały się węższe i bardziej poplątane.
A nasz baza Via Stofa znajdowała się w starej części Rzymu, gdzie więcej jest sklepów z antykami niż małych kawiarenek, których też jest całkiem sporo.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce był już wieczór, ale dr Uroda zaprosił Karolinę na wieczorny tour po Rzymie. Zawiózł nas na Plac św. Piotra. Ten widok był pierwszym krokiem do przygody i podróży w czasie, która nas czekała. A potem był Panteon, gdzie wraz innymi zwiedzającymi zadzieraliśmy głowy w zachwycie, fontanny czterech rzek i przejażdżka wzdłuż Rzymu. Nagle zrobiło się bardzo późno. Zdążyliśmy tylko złapać ostatnie kawałki margharity w rękę i poszliśmy spać. Ale zanim to się stało Karolina zarządziła, że rano idziemy do Watykanu.

Rano Karolina spojrzała na mapę, którą rozłożyła na wielkim biurku i szybko zauważyła, że jesteśmy bardzo blisko Tybru i samego Watykanu. Ten spacer zajął nam może 15 minut. Mieliśmy szczęście, bo szopka noworoczna z zabytkowymi figurami miała być rozebrana następnego dnia. Czyli złapaliśmy jeszcze odrobinę świątecznej atmosfery. Bardzo szybko znaleźliśmy się przy grobie Jana Pawła II. Chwila zadumy wszystkich wzmocniła duchowo na nowe doznania.
Podziwialiśmy uroki najmniejszego państwa świata. I kiedy znowu cała grupka zapuściła się w wąskie uliczki Rzymu przez chwilę zakręciło się nam w głowie od tego zgiełku, ale i to się spodobało Karolinie. – O, jak mało miejsca do parkowania, ale nikt się nie złości i nie krzyczy – dziwiła się. Potem wędrowaliśmy wzdłuż Tybru odgadując co przed nami. Karolina napiła się herbaty u Paola naszego – jak się później okazało – ulubionego baristy, który na początku mówił do nas „Grazie”, ale potem nauczył się też „Dziękuję”.

Miejsce, gdzie mieszkaliśmy było sercem Rzymu. A po małym odpoczynku znowu podziwialiśmy piękny widok na cały Rzym ze wzgórza, gdzie stoi willa Borgeze. I po tej wyczerpującej wędrówce Karolina zajadła się pizzą siedząc na marmurowych schodach fontanny.
A następnego dnia były muzea watykańskie. – A ja myślałam, że Kaplica Sykstyńska to będzie tylko Adam i Bóg, a ledwo dostrzegłam ich dłonie, tyle tam było malowideł – dziwiła się Marzycielka. Schodząc po stromych schodach muzeum wciąż robiliśmy zdjęcia.
A potem dr. Uroda zabrał nas znowu na nocny tour po Rzymie. Zobaczyliśmy nowoczesną dzielnicę Wiecznego Miasta, którą nazwano Euro. – Stąd jest tylko 20 kilometrów do morza – wyjaśnił nam rzymski przewodnik. I widać, że był dumny ze swojego miasta, kiedy widział jak urzekło naszą Karolinę. A potem patrzyliśmy z góry na schody na Placu Hiszpańskim. Przyglądaliśmy się tryskającym strumieniom wody z Fontanny Di Trevi. Patrzyliśmy na monumentalny stadion FC Roma i jasne iluminacje spływające na mosty, których w Rzymie jest tak wiele. Karolina była bardzo zmęczona, a na następny dzień zaplanowała zwiedzanie Colosseum i Forum Romanum.

Forum oblane było słońcem, w trawie kryło się tysiące stokrotek. Karolina zrobiła wiele zdjęć, siadła na ciepłych kamieniach, na których niegdyś Rzymianie rozprawiali o swych codziennych sprawach i tak jak ona teraz patrzyli na bezchmurne niebo. – A to przecież luty – śmiała się mama Marzycielki stojąc pod zielonym drzewkiem oliwnym.
A potem Karolina zwiedzała Colosseum. To był piękny dzień, dlatego zatrzymaliśmy się tam na dłużej. I wszyscy mieli policzki rumiane od słońca. Wracaliśmy patrząc na białe marmury Grobu Nieznanego Żołnierza i pomnik dostojnego Wiktora Emanuela.

Nasza Marzycielka – jak prawdziwa kobieta – poznawała też światową modę: wybrała dla siebie bluzę no i jeszcze parę innych rzeczy, bo kiedy jest się w tym mieście nie można odmówić sobie również odrobiny szaleństwa. A jak zauważyła Karolina Włosi szczególnie w sobotę oblegali sklepy do późna. Było tak tłoczno, że policjanci musieli sterować ruchem.
Były zdjęcia pod palmami i drzewami mandarynowymi. Poznaliśmy proces wypieku pizzy i sposoby przygotowywania panini – tych wymyślnych kanapek, które tak lubią Rzymianie.

Na pożegnanie Rzymu Karolina oczywiście wybrała plac Świętego Piotra i spojrzenie na Tybr.
Ciężko i żal było opuszczać to miejsce, do którego prowadzą wszystkie drogi. W drodze na lotnisko nie sposób było policzyć fontann, które mijaliśmy. Słońce słodko nas rozpieszczało, bo tak wygląd luty w Rzymie.

To był dla Karoliny pracowity czas. Była naszą przewodniczką, spełniała swoje marzenie niemal bez wytchnienia. A potem zadziwiła nas swoją wiedzą i otwartością na małe i wielkie odkrycia. I dla nas wszystkich wspaniale było odkrywać jej marzenie i patrzeć jak spełnia się rzymski sen. Arrivederci Roma!