Moim marzeniem jest:

Zwiedzić Paryż

Paulina, 13 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Warszawa

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2008-06-06



W pewne słoneczne, piątkowe popołudnie wybrałyśmy się, tym razem większą grupą, na spotkanie z naszą Nową Marzycielką - Pauliną. Paulinka jest sympatyczną i uśmiechniętą, aczkolwiek odrobinę nieśmiałą trzynastolatką. Lodołamacz, który jej podarowałyśmy, powoli zaczął działać. Dziewczynka otworzyła się przed nami i długo rozmawiałyśmy. Okazało się, że nasza Marzycielka uwielbia sport. W przeszłości często grała w siatkówkę i biegała. Pochwaliła się nawet kilkoma osiągnięciami w tych dziedzinach. Lubi również książki fantastyczne i jest miłośniczką Harrego Pottera.

Temat marzeń rozpoczęłyśmy nietypowo, bo od puszczania bajek mydlanych. Wprowadziło to Paulinkę w magiczny nastrój. Zaczęła mówić o swoich pragnieniach. Okazało się, że dziewczynka ma głowę pełną przeróżnych marzeń. Trudno było jej wybrać to jedno, najskrytsze i najważniejsze. Dlatego też postanowiłyśmy dać jej czas do namysłu. Zostawiłyśmy naszą Marzycielkę i umówiłyśmy się na następne spotkanie, którego już nie możemy się doczekać !

Po kilku tygodniach intensywnych rozmyślań Paulina zdecydowała się na to jedno, jedyne marzenie - dziewczynka najbardziej na świecie chciałaby zobaczyć Paryż. Ale, jak podkreśliła - nie tylko miejsca tłumnie odwiedzane przez turystów - marzy o dokładnym poznaniu miasta, odkryciu jego piękna, poznaniu wszelkich tajemnic stolicy zakochanych.

Jeśli chcesz podarować Paulince jej wymarzony Paryż - skontaktuj się z wolontariuszką:
Izabela Długołęcka
mail: isula@poczta.fm
tel. 501-679-682"

spełnienie marzenia

2009-05-07

"Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej."

Ryszard Kapuściński

Podróże kształcą. Podróże uczą życia. Podróże wreszcie otwierają nam, podróżnikom oczy na to, co do tej pory obce i nieznane. Podróżując dotykamy świata, poznajemy go. Każda podróż pozostawia po sobie wspomnienia, magiczne obrazy utrwalone w naszych myślach na długi czas. Między innymi dla tych obrazów, tego prywatnego fotoplastykonu zamkniętego w nas samych podróżować warto. I warto o podróżach marzyć, bo przychodzi dzień, kiedy marzenie się spełnia. Wielki dzień.
Tym dniem dla Pauliny był pierwszy piątek kwietnia "słoneczny, ciepły, wiosenny" idealny na realizację marzeń. Paryż cel naszej podróży wydawał się być tego dnia tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Już w samolocie wszystkie lotniskowe i przed podróżne zmartwienia zostały daleko na ziemi. My lecieliśmy ku nieznanemu (Paulinie i jej rodzinie) miejscu, gdzie czekały nas chwile pełne wrażeń i atrakcji. Chmury widziane z okien samolotu powoli przeniosły nas w inny, magiczny i pełen fantazji Świat. Podróż do krainy marzeń rozpoczęła się na dobre?
Paryż przywitał nas nieśmiałymi promykami popołudniowego słońca, lekko wychylającego się zza chmur. Czy to dobra wróżba? O tym mieliśmy przekonać się już niebawem. Nad miastem powoli zapadał niezwykle ciepły jak na początek kwietnia wieczór, mimo zmęczenia postanowiliśmy wykorzystać sprzyjają od samego początku aurę na wieczorny spacer wokół serca miasta, gdzie dzięki uprzejmości personelu Ambasady RP w Paryżu mogliśmy się zatrzymać.
Następny poranek nie pozostawiał wątpliwości wyjazd będzie udany. Przez okna już od świtu zaglądało słońce zachęcając nas, podróżników do turystycznej aktywności. Sobotę planowaliśmy spędzić w oddalonym od Paryża o 25 km Wersalu, domie Króla Słońce, Ludwika XIV. Nie tracąc czasu, plan postanowiliśmy wykonać tryskająca energią Paulina, siostry: Lidka, Malwina i najmłodsza Zuzia, rodzice i pisząca te słowa wolontariuszka, zabrawszy niezbędny prowiant wyruszyliśmy w podróż. Po kilku drobnych perypetiach, zmianach kierunku jazdy i kłopotach z bramkami paryskiego metra dotarliśmy na miejsce. Już niemal po wyjściu ze stacji naszym oczom ukazała się majestatyczna budowla Chateau de Versailles, Pałac Wersalski. Kolejnym rzucającym się w oczy elementem krajobrazu były niestety rzesze zaopatrzonych w aparaty fotograficzne turystów podążających w tę samą co i nasza wycieczka stronę ku kasie biletowej. Cóż, podróże i chęć obcowania z kulturą wysoką wymagają pewnych poświęceń, swoje należy odstać, aby następnie móc w pełni kosztować uroków miejsca "za pozłacaną bramą". Czy czas spędzony na oczekiwaniu wart był późniejszych wrażeń oczywiście. Wnętrza Pałacu zrobiły na nas wszystkich ogromne wrażenie cudownie rzeźbione meble, ozdobione plafonami sufity, kryształowe żyrandole. Wyobraźnia przeniosła nas w czasy Ludwika XIV, epokę monumentalnego i pełnego zdobień baroku. Podążając licznymi komnatami pałacu odbyliśmy wędrówkę iście historyczną. Chwilę później przenieśliśmy się do miejsca, które podziwialiśmy ukradkiem z okiem Pałacu - słynnych wersalskich ogrodów. Roślinne labirynty, ukryty wśród alejek amfiteatr, liczne fontanny. Uroku dodawała także muzyka z odpowiedniej epoki, dzięki której zamykając oczy odbywaliśmy kolejną podróż w czasie - spacerowaliśmy wraz z damami dworu w ogromnych sukniach i innymi mieszkańcami XVII-wiecznego Wersalu wśród pięknie zazielenionych ogrodów, fontann i alej pełnych kwiatów.
Po męczącym dniu przyszedł czas na relaksacyjny wieczorny spacer nad magicznie oświetloną Sekwaną. Gra świateł, szum wody, łodzie pływające po przecinającej miasto rzece, dumie Paryżan - zarówno w Paulinie, jak i nas wszystkich wzbudziły zachwyt. Magia takich chwil pozostaje w pamięci na długo. Obraz oświetlonej Wieży Eiffla, najbardziej rozpoznawalnego symbolu Paryża, niczym wisienka na torcie stanowił zwieńczenie kolejnego dnia. Następny przynieść miał nowe wrażenia i jeszcze lepszą pogodę.
Niedziela rozpoczęła się podobnie, jak poprzedzająca ją sobota - słońce, ciepły wiosenny wietrzyk. Idealna pogoda na spacer, a taki mieliśmy właśnie w planie na ten dzień. Dzięki naszej paryskiej przewodniczce - Wioletcie z Office National Polonais de Tourisme a Paris w ciągu dwóch dni poznaliśmy magiczne zakątki Paryża, zarówno turystyczne mekki, jak i miejsca, o których zwykli zwiedzający nie mają pojęcia, gdyż przewodniki o nich nie wspominają. Nasz niedzielny spacer zaczęliśmy od miejsca położonego najbliżej naszego miejsca zamieszkania - Pałac Inwalidów oraz Świątynię, w której znajduje się grób jednego z największych duchem i talentem Francuzów - Napoleona Bonaparte. Kolejnym przystankiem na naszej wycieczkowo - spacerowej trasie była inna budowla związana z Napoleonem, zaraz po Wieży Eiffla najbardziej rozpoznawalny element paryskiej topografii - Łuk Triumfalny. Z jego szczytu, na który prowadziło prawie 100 stromych i zakręconych schodów (Paulina naliczyła 93) podziwiać mogłyśmy panoramę miasta. Wspinaczka na szczyt tak nas zmęczyła, iż uznałyśmy, że czas na przerwę połączoną z obiadem. Po drodze mogłyśmy poznać mniej turystyczne paryskie dzielnice i podziwiać prawdziwą multikulturową mozaikę mieszkańców miasta. Niestety czas nie sprzyja podróżnikom - pędzi w swoim własnym , zbyt szybkim tempie. Tak wiele zostało jeszcze do zobaczenia, tyle nie odkrytych miejsc przed nami, a wskazówki zegara nieubłaganie pokazywały późne popołudnie. Następna legenda - Opera Paryska. Miejsce, które upodobał sobie słynny upiór. Okazały gmach w środku miasta, tłumnie odwiedzany przez poszukiwaczy przygód i pogromców duchów - a nuż spotkają upiora? Nam się nie udało, ale kto wie, może następnym razem. W drodze do jednego z najsławniejszych Światowych muzeów, paryskiego Luwru wstąpiłyśmy jeszcze na Place de la Concorde ozdobiony Obeliskiem, który dziewczyny ochrzciły "Ołówkiem". Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy przekroczyłyśmy w końcu wrota słynnej szklanej piramidy. Ruchome schody, zbawienny wynalazek zważając na nasze zmęczenie, zawiozły nas wprost do muzealnych komnat, bogatych w rozmaite dzieła wielkich artystów. Rzeźby Fidiasza, Sfinks spoglądający zza rogu, obrazy włoskich malarzy i ta najsławniejsza - Mona Liza, wielkie dzieło, równie wielkiego Leonarda.
Plany na poniedziałek, kolejny dzień naszej paryskiej wycieczki wyglądały obiecująco. Na początek - Wieża. Niestety nie tylko nam wpadł do głowy ten pomysł. Wjazd na szczyt odłożyliśmy na później. Następny punkt programu - rejs po Sekwanie. Podczas godzinnego spaceru naszym oczom ukazywały się niczym w staroświeckim fotoplastykonie obrazy największych paryskich bohaterów architektonicznych Musee d'Orsay, Sorbona, Dzielnica Łacińska, Katedra Notre Dame. Niektórym z tych miejsc zapragnęliśmy przyjrzeć się z bliska. Spacer paryskimi uliczkami, wśród barwnych restauracji, kolorowych sklepów z pamiątkami pozostawił niesamowite wrażenia. Z uwagi na to, iż było to poniedziałkowe popołudnie tylko nieliczni paryżanie wybrali się na spacer i dzięki temu w spokoju, bez stresującego i biegnącego wciąż tłumu mogliśmy podziwiać oryginalne zabudowania i inne architektoniczne cuda. Drugi już dzień podróży po mieście artystów dobiegał końca. Na zakończenie nasza nieoceniona Wioletta zabrała nas do miejsca, które wspomniani wyżej artyści upodobali sobie najbardziej na wzgórze Montmartre. To tam mieszkały niegdyś takie sławy jak Van Gogh, Chopin, Edward Degas czy Pablo Picasso. Widok na miasto spod wrót Bazyliki Sacre-Coeur, mimo smogu, czy mgły unoszącej się nad zabudowaniami i tak był oszałamiający.
Jako że nasz pobyt w Paryżu trwał już kilka dni, dziewczyny słusznie postanowiły zatroszczyć się o tych, którzy zamiast podziwiać uroki miasta zakochanych siedzieli w szkolnych ławach czy za pracowniczymi biurkami, przyszedł czas na zakup pamiątek i upominków. A jak wiadomo, Montmartre to najlepsze miejsce na tego typu podboje. Po jakim czasie, który tym razem nie pędził jak szalony przez tarczę zegarka nasza gromada mogła opuścić już ulicę pełną pamiątkowych zakamarków kuszących wszystkich turystów swą zawartością. Cała rodzina z torbami pełnymi pamiątek w dłoniach i zwycięskimi uśmiechami na twarzach mimo zmęczenia wyglądała na zadowoloną z zakupów. Słońce ponownie zamierzało już zniknąć za horyzontem, także my po dniu męczącym, ale owocnym postanowiliśmy zniknąć w pokojach. Wypoczynek przed dniem kolejnym był wskazany - wtorek, przedostatni dzień naszego pobytu we Francji postanowiliśmy spędzić iście rozrywkowo. Gdzie, zapytacie? Oczywiście w krainie Myszki Miki i Kaczora Donalda - Disneylandzie!
Jak na złość pogoda tego dnia wydawała się nam nie sprzyjać. A to pech, pomyślałyśmy obserwując krople deszczu spływające po szybie. Ale czy odrobina wody mogła popsuć nasze rozrywkowe plany? Oczywiście, że nie. Uzbrojone w parasole i prowiant na cały dzień udałyśmy się we cztery (Paulina, Lidka, Malwina i ja) do krainy rozpusty. Kiedy tylko przekroczyłyśmy bramę magicznego świata niebo jakby pojaśniało troszeczkę. Pierwszą atrakcją, z której postanowiłyśmy skorzystać była kolejka objeżdżająca cały park dookoła, dzięki czemu mogłyśmy wybrać te miejsca, które szczególnie nas interesują (oraz przeczekać ostatnie krople deszczu, które jeszcze powoli kapały z szarego nieba). Jednak już po chwili, a dokładniej w momencie opuszczenia przez nas kolejki niebo rozjaśniło się, pierwsze promienie słońca wyglądały nieśmiało zza chmur. Park był nasz! Rozpoczęłyśmy podboje. Samochodziki, rakiety, górskie kolejki w ilościach znacznie przekraczających normę. Ale zabawy nigdy dość, szczególnie po tak męczących dniach spędzonych na zwiedzaniu Paryża. Krótka przerwa na wysokokaloryczny posiłek (lody, chipsy i te sprawy) i dalej w wir kolejek, kręcących się kolorowych filiżanek i samochodzików. Paulina odkryła w sobie duszę rajdowca! Tor wyścigowy przypadł jej do gustu najbardziej! Nim się obejrzałyśmy zegar wskazywał już godzinę, o której park należało opuścić, czyli tuż przed jego zamknięciem. Ach co to był za dzień! Na pewno pozostawił w nas niezwykłe wspomnienia, które warto odświeżać jak najczęściej.
Ale cóż, przyszedł czas na pożegnanie - nie tylko z Myszką Miki i jej królestwem, ale także i miastem marzeń. Wieczór upłynął na udoskonalaniu niezwykle trudnej sztuki pakowania i poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie - jak spakować trzy razy więcej rzeczy niż przywiozłyśmy do tych samych malutkich walizek? A noc? Na segregacji wspomnień minionych dni.
Dzień wyjazdu rozpoczął się od ulewy. Czyżby paryskie niebo już za nami tęskniło? W strugach deszczu odbyliśmy ostatni spacer po mokrych, aczkolwiek nadal uroczych uliczkach, po czym dzięki uprzejmości nieocenionego personelu Ambasady RP w Paryżu zostaliśmy odwiezieni na lotnisko. I tak krótka historia zatoczyła koło. My, podróżnicy ponownie znajdowaliśmy się w samolocie, zapatrzeni w chmury, myślami wciąż w mieście zakochanych i artystów. Warszawa przywitała nas słońcem i upalnym wręcz powietrzem. Wróciliśmy. Bogatsi o nowe doświadczenia, milion wspomnień i osobisty fotoplastykon zawierający magiczne obrazy odwiedzonego i "dotkniętego" miasta. Paulina zmęczona, ale szczęśliwą pełna wiary w marzenia. Skoro spełniło się to o podróży w nieznane, to spełnią się także kolejne. A wspomnienia tę wiarę będą tylko podtrzymywać.