Moim marzeniem jest:

Wyjazd do Lourdes

Marcin, 10 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Warszawa

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

  • Pani Ania z mężem oraz Pan Jarosław Lindenberg

pierwsze spotkanie

2008-10-08

   W ten bezdeszczowy dzionek wybraliśmy się do do naszego nowego Marzyciela - 10letniego Marcinka. Podróż mijała nam bardzo sympatycznie. Nim się obejrzeliśmy byiśmy na miejscu. Tata Marzyciela zaoferował, że po nas wyjedzie, gdyż okazało się, że mieszka on w leśniczówce, a jego tata jest właśnie leśniczym.
W momencie naszego dotarcia na miejsce nasz Marzyciel spał, ale zostaliśmy serdecznie przyjęci przez rodziców - pyszym serniczkiem i kawką :) Był to czas na rozmowę z rodzicami o Marciknu, o naszej Fundacji i wielu innych rzeczach. W pewnym momencie usłyszeliśmy głos Marcinak z drugiego pokoju - chłopiec był gotowy nas poznać. Z uśmiechami na twarzy skierowaliśmy się do pokoju chłopca.

   Kiedy tylko zobaczyliśmy Marcinka byliśmy pewni, że to wyjątkowe dziecko. Niezwykle wrażliwe i o ogromnym serduszku. Samo jego podejście do marzenia jest niesamowite, jak sam stwierdził, z błyskiem w oku - to coś, o czym tylko ja marzę. Z Marcinkiem rozmawiało nam się cudownie. Chociaż był troszkę zmęczony - nie dał tego po sobie poznać - był bardzo dzielny. Tematów rozmowy bardzo wiele poruszyliśmy - statki, samoloty, gry komputerowe... Możnaby wyliczać i wyliczać. Chłopiec jest niesamowice radosny, a jednocześnioe trzeba przyznać - bardzo dojrzały. Marcinek z pasją w głosie mówił o tym, że zostanie lekarzem, albo leśnikiem - tak jak tata. Atmosfera spotkania była cudowna, jednak Marcinek był troszkę śpiący - akurat w dniu naszej wizyty miał także lekcje, więc postanowiliśmy nie przemęczać naszego Marzyciela. Choć dowiedzieliśmy się dużo o naszym Marzycielu i wiele rzeczy wspólnie obgadaliśmy, widać było po Marcinku, ze coś mu chodzi po głowie.

   Rozmawiając chwilę z rodzicami dowiedzieliśmy się, że Marcinek tak naprawdę nie ma największego marzenia, bo jak stwierdził - może są inne dzieci, które potrzebują. I tym zdaniem zjednał sobie nasze serduszka. Daliśmy chłopcu czas na to, by zastanowił się, o czym marzy. Czekamy, co to będzie.
 

inne

2008-09-24

    Nadszedł wyczekiwany dzień, kiedy Marcinek zadzownił do nas, by umówić się na spotkanie, na którym porozmawiamy o jego marzeniu. Pojechaliśmy do IMiD, gdzie leży nasz Marzyciel. Bardzo się ucieszył na nasz widok. Od razu przeszedł do rozmowy - był pewny o czym marzy.

Marcinek chce pojechać do Lourdes, gdzie jest cudowne źródełko i gdzie objawiała się Matka Boża. Chłopiec jest bardzo wierzący - na ręku nosi różaniec, który dostał od swojej ukochanej cioci, o której bardzo wiele nam opowiadał. Bardzo nas zaskoczył swoim bardzo dojrzałym podejściem do marzenia.

Czas spędzony z Marcinem mijał bardzo szybko. Cały czas rozmawialiśmy - a grach, szkole, a przede wszytskim o przygodach, jakie spotykały młodszego brata naszego Marzyciela. Marcin zadawał wiele pytań odnośnie naszej Fundacji, czym byliśmy miło zaskoczeni. Teraz mamy nadzieję, że to, o czym marzy Marcin spełni się.

inne

2010-05-17

Dzień pierwszy, czyli bujanie w obłokach

Marzenie Marcina zaczęło się spełniać bladym świtem, kiedy to bez problemu odnaleźliśmy się na warszawskim lotnisku Okęcie (przydatny okazał się zielony płaszczyk wolontariuszki). Samolot wystartował o czasie, ale nie można powiedzieć, żeby podróż przebiegła bez zakłóceń. Turbulencje były, a jakże i niestety podręczne woreczki musiały być przez niektórych wykorzystane w wiadomym celu. Dla Marcina i Jego Rodziny był to pierwszy lot i spore przeżycie. Na szczęście Marcina nic nie ruszało, spokojnie wyglądał przez okno i podziwiał chmury albo samoloty, które od czasu do czasu mijaliśmy.

Po wylądowaniu w Paryżu autobusem dostaliśmy się na dworzec Montparnasse, z którego odjeżdżają pociągi TGV. Mieliśmy sporo czasu do odjazdu, zostawiliśmy więc bagaże w przechowalni i po obiedzie ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Ponieważ nie mieliśmy dość wysokości i mocnych wrażeń, postanowiliśmy wjechać na szczyt pobliskiej Tour Montparnasse, czyli wieży-biurowca. Podróż na 56. piętro najszybszą windą w Europie zajmuje tylko 38 sekund! Z wysokości 200 metrów mogliśmy obejrzeć wszystkie najważniejsze zabytki Paryża! Wieżę Eiffla było widać jak na dłoni, trochę dalej Notre-Dame czy Luwr, a nawet cmentarz Pere-Lachaise, gdzie pochowany jest Fryderyk Chopin…

Pociągi TGV potrafią jechać nawet z prędkością 320 km/h. Nasz musiał troszkę zwolnić z powodu prac remontowych, ale i tak odległość 853 km pokonaliśmy w niecałe 6 godzin. Na dworcu w Lourdes czekała już nieoceniona Siostra Franciszka, która busem zawiozła nas do Domu Misji Polskiej, gdzie po kolacji po prostu padliśmy spać.

 

Dzień drugi, czyli u źródła

Jeśli ktoś myśli, że odsypialiśmy trudy podróży, to jest w błędzie. Trzeci maja to święto maryjne, święto Królowej Polski i z tej okazji o godzinie 7.30 w Grocie objawień została odprawiona msza w języku polskim. Było bardzo uroczyście, na mszy byli obecni również polscy kawalerowie maltańscy, którzy mieli w tym czasie w Lourdes swój zjazd. Podczas mszy Marcin siedział w samej grocie, tuż obok ołtarza.

Po śniadaniu znaleźliśmy się z powrotem w sanktuarium i postanowiliśmy zanurzyć się w wodzie spływającej ze skały Massabielle. Po to przecież miliony pielgrzymów przybywają do Lourdes: to miejsce słynące z cudów daje nadzieję na zdrowie. Czas pokazał, że była to mądra decyzja, bo tego przedpołudnia deszcz jeszcze po prostu padał a nie lał jak z cebra, a temperatura nie zbliżała się do zera… Dla Marcina i dla nas wszystkich było to wielkie przeżycie, długo jeszcze porównywaliśmy wrażenia…

Po południu zaczęło się oberwanie chmury. Kiedy po obiedzie dotarliśmy do centrum Lourdes, zaczęliśmy od kupienia płaszczy przeciwdeszczowych. Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami pomiędzy sklepikami pełnymi pamiątek, buteleczek na cudowną wodę z Groty i różańców. Trzeba przyznać, że wybór jest niesamowity. Oczywiście zrobiliśmy drobne zakupy. O 17 ulokowaliśmy się w podziemnej Bazylice Piusa X, gdzie codziennie odbywa się błogosławieństwo chorych. Ceremonia odbywa się w 6 oficjalnych językach używanych w Lourdes, jest bardzo uroczysta, a jednocześnie niesamowicie radosna, dzięki wspaniałym pieśniom śpiewanym przez chór i wiernych z całego świata.

Po kolacji postanowiliśmy przeczekać niekorzystną pogodę i nie pojechaliśmy na procesję różańcową z lampionami. W sali telewizyjnej obejrzeliśmy kilka filmów o Świętej Bernadetcie i Lourdes. Szczególnie przypadł nam do gustu film rysunkowy dla dzieci, który bardzo prosto opowiadał o objawieniach i cudownych uzdrowieniach.

 

Dzień trzeci, czyli pielgrzymka czerwonych ludków

Ponieważ deszcz zapowiadał się na taki, co to pada 40 dni i 40 nocy, postanowiliśmy tego dnia realizować raczej program turystyczny i to w ten sposób, żeby jak najwięcej czasu spędzić pod dachem. Założyliśmy na siebie wszystkie ubrania łącznie z piżamami a na to nasze przepiękne czerwone plastikowe płaszczyki od deszczu. W ten sposób nasza grupka była doskonale widoczna i nie było obawy, że się zgubimy!

Poszliśmy śladami Świętej Bernadetty: zwiedziliśmy Młyn Boly, gdzie się urodziła i gdzie spędziła pierwsze najszczęśliwsze 10 lat życia. Odwiedziliśmy Cachot, czyli dawne więzienie, gdzie zubożała rodzina Soubirous mieszkała w trakcie objawień. Dotarliśmy też na górujący nad Lourdes średniowieczny zamek, z którego roztaczał się przepiękny widok. Długo jednak widoków nie podziwialiśmy, bo obawialiśmy się, że porywisty wiatr może nas zdmuchnąć na dół. Zwiedziliśmy za to ciekawe Muzeum Pirenejskie.

W czasie obiadu temperatura spadła do 3 stopni i zaczął padać śnieg! Takich twardzieli jak Marcin nic jednak nie przestraszy, znaleźliśmy się więc znowu w Sanktuarium. Kontynuowaliśmy zwiedzanie tą samą metodą: jak najwięcej pod dachem. W Bazylice Różańcowej trafiliśmy na nabożeństwo w języku niderlandzkim i obejrzeliśmy wspaniałe mozaiki przedstawiające tajemnice różańca. Odwiedziliśmy Kościół Niepokalanego Poczęcia i nowoczesny kościół Św. Bernadetty. Na koniec błogosławieństwo chorych pod ziemią.

Po kolacji obejrzeliśmy film o objawieniach w La Salette, a żeby nie było za poważnie, Marcin z Mateuszem jeszcze kawałek „Gwiezdnych Wojen”.

 

Dzień czwarty, czyli podróż do wnętrza ziemi

I znowu wstaliśmy o świcie, bo w Grocie kolejna msza dla pielgrzymów z Polski. Ksiądz kapelan Misji Polskiej odprawił ją w intencji zdrowia Marcina.

Po śniadaniu Siostra Franciszka zawiozła nas do oddalonego o 15 km St Pe de Bigorre, gdzie można zwiedzać grotę Betharram. Panuje tam stała temperatura 13 stopni, co przy pogodzie na zewnątrz nie było bez znaczenia… Po pokonaniu 270 stopni zeszliśmy do wnętrza ziemi. Widoki zapierały dech: była sala żyrandolowa, stalaktyty w kształcie minaretów, katedr, profilu francuskiego prezydenta Sarkozy’ego a nawet podziemna rzeka i kolejka. W jaskini jest 5 kilometrów korytarzy, z których 2 są udostępnione do zwiedzania.

Na popołudnie zostawiliśmy sobie spacery, bo jakby ciut mniej padało. Spacerowaliśmy nad rzeką Gave w okolicy Groty, odwiedziliśmy Muzeum cudownych uzdrowień, gdzie poczytaliśmy o chorych, którzy wyzdrowieli właśnie po przyjeździe do Lourdes. Tradycyjnie ogrzaliśmy się na błogosławieństwie chorych w podziemnej bazylice.

Wieczorem mieliśmy ostatnią szansę na uczestnictwo w procesji różańcowej. Oczywiście padało, ale co z tego. Procesje z lampionami to coś niepowtarzalnego i nie mogliśmy tego opuścić. Nie staliśmy w tłumie na placu przed Bazylika różańcową, ale na stopniach świątyni, jako członkowie chóru. Marcin miał wyznaczone odpowiedzialne zadanie – miał odmówić Zdrowaś Mario po polsku, bo różaniec odmawia się w językach wszystkich obecnych pielgrzymów. I świetnie sobie poradził: mówił głośno, wyraźnie i zupełnie nie było po nim widać tremy!

 

Dzień piąty, czyli na skrzydłach do domu

Piąty dzień znowu spędziliśmy pożerając tysiące kilometrów. TGV, paryski autobus i samolot Air France Paryż-Warszawa. Panowie piloci Florian i Michel byli tak mili, że zaprosili Marcina na troszkę do kokpitu. Marzyciel był bardzo dociekliwy, zadawał mnóstwo pytań na temat przyrządów, wysokości lotu, prędkości i innych szczegółów technicznych. Piloci byli pod wrażeniem i pogratulowali Marcinowi odwagi!

To fakt: Marcin to chłopak nieustraszony, bardzo mądry i pełen pogody ducha. Niejeden dorosły mógłby wiele się od niego nauczyć. Cieszymy się, że mogliśmy spełnić tak piękne marzenie Marcina. A że spełniło się jak należy, Marcin potwierdził przed naszym rozstaniem na lotnisku. Było super!