Moim marzeniem jest:

zielony pokój w biedronki, z łóżkiem, baldachimem i hamakiem do siedzenia.

Marysia, 7 lat

Kategoria: dostać

Oddział: Warszawa

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2012-07-11

Kiedy weszłyśmy do sali Marysia bardzo ucieszyła się na nasz widok. Rodzice mówili, że wręcz nie mogła się nas doczekać. Przywitałyśmy się z Marysią, przedstawiłyśmy i wręczyłyśmy lodołamacz, którym było piękne lusterko do wyklejania. Lodołamacz trafiony idealnie, ponieważ okazało się, że nasza Marzycielka uwielbia wyklejać i to nie tylko wyklejanki. Mama opowiadała, że Marysia wykleja kolorowymi papierami słoiki, z których powstają piękne wazony.

Marysia rozpakowała prezent i od razu zabrałyśmy się wszystkie do wyklejania. Marysia jako szef przedsięwzięcia rozdzielała prace. Zauważyłyśmy, że ma ona cechy przywódcze i świetnie czuje się w roli zarządzającego. Jest także uroczo uparta :)

W czasie zabawy zaczęłyśmy rozmawiać o tym co Marysia lubi i o czym marzy. Rodzice Marysi postanowili zostawić nas same, by Marysia przypadkiem nie podejmowała decyzji pod ich wpływem. W trakcie naszej rozmowy z Marysią, przeplatanej wyklejaniem kolejnych fragmentów lusterka, dowiedziałyśmy się, że ma ona jedno wielkie, największe marzenie, którym jest pokój w biedronki. Marysia dokładnie opisała nam, jak ten pokój ma wyglądać. Otóż na ścianach ma być namalowana łąka z żółtymi, pomarańczowymi i fioletowymi kwiatami, a wśród tych traw i kwiatów mają siedzieć biedronki. Dodatkowo w wymarzonym przez Marysię pokoju miałoby się znaleźć łóżko z baldachimem. Najlepiej by też było ono zielone, ale nie musi. I rzecz, której w pokoju zabraknąć nie może – hamak do siedzenia. Na samą myśl o takim hamaku Marysia się szeroko uśmiechała.

Nasze pierwsze spotkanie z Marysią było niezwykle wesołe i pracowite, ponieważ wykleiłyśmy wspólnie chyba połowę lusterka. A Marysia to bardzo otwarta i pogodna dziewczynka, która doskonale wie czego chce :) Kiedy zmęczyła się wyklejaniem namówiła rodziców na spacer do Łazienek. W związku z tym odprowadziłyśmy Marysię z rodzicami do wyjścia ze szpitala i tam się pożegnałyśmy obiecując, że już niedługo znowu odwiedzimy Marysię.

spełnienie marzenia

2014-04-15

Tydzień temu mama Marysi stwierdziła, że z tym  marzeniem od początku było pod górę, więc jego finał musi być bajkowy. Wtedy te słowa nas rozbawiły, wczoraj zaś okazało się, jak bardzo były prawdziwe. Uwierzcie, że rzeczywistość przerosła nasze wyobrażenia.

Wtorkowy wyjazd do odległej o ok. 100 km od Warszawy miejscowości był spełnieniem powiedzenia „Do trzech razy sztuka”, bowiem dwa poprzednie terminy legły w gruzach z przyczyn losowych. W zasadzie do ostatniej chwili zastanawialiśmy się, co takiego tym razem stanie nam na drodze. Na szczęście poza sarną, którą spotkaliśmy na polnej dróżce, oraz wielką kałużą, w której ugrzązł nasz superpojazd, na inne przeszkody nie natrafiliśmy.

Nasz wjazd do miejscowości, w której mieszka Marysia, zbiegł się z ulewą, która również postanowiła udać się w tamte strony. Było to nam nawet na rękę – duże ilości kropli deszczu choć trochę oczyściły samochód, który po przejechaniu najkrótszej drogi, jaką wskazała nam nawigacja, przypominał ciastko Piegusek z dużą ilością czekoladowych kropek. Dobrze, że nie udało się nam nim nikogo przestraszyć, choć napotkani po drodze ludzi uśmiechali się na nasz widok nieco dziwnie. Inaczej było w przypadku mamy Marysi, którą zobaczyliśmy, machającą do nas i radośnie się uśmiechającą, zanim jeszcze zdążyliśmy wjechać na podwórko. Szybko przywitaliśmy się z panią domu, równie szybko wypiliśmy kawę i zabraliśmy się do pracy, aby Marysia, która niebawem miała wrócić ze szkoły, nie zarzuciła nam, że się lenimy. Na pierwszy ogień poszło łóżko, które trzeba było skręcić za pomocą ogromnej jak na kobiecy rozumek ilości śrubek. Na szczęście już wcześniej ustaliliśmy, że ciężką robotą zajmie się Sławek, Martyna i ja będziemy zaś kierować pracami. Żeby jednak nikt nie pomyślał, że tego dnia doskonaliłyśmy jedynie swoje zdolności przywódcze, spisałyśmy się na czwórkę z plusem przy nieco lżejszych pracach: podawaniu śrubek, młotka, wiertarki, dmuchaniu gumowych elementów wyposażenia wnętrza, zawiązywaniu żeglarskiego supła przy hamaku, rozcinaniu pudełek, przykręcaniu żarówek i oczywiście umilaniu czasu rozmową i śmiechem. Sławek poradził sobie z łóżkiem w sposób godny pochwał, którymi – rzecz jasna – został nagrodzony, jedynie baldachim, który opadał frywolnie nie tak, jak byśmy sobie tego życzyli, narobił nieco zamieszania. Marysia wskoczyła na materac, kiedy jeszcze „walczyliśmy” z baldachimem, i w zasadzie do samego końca jego opuszczanie stanowiło jedynie przerywnik. Niezmiernie nas to cieszyło, chcieliśmy nawet poleniuchować razem z nią, stwierdziła jednak, że od tej pory jest to jej prywatne i ściśle strzeżone terytorium, na które nikogo nie wpuści.

Po łóżku przyszedł czas na pozostałe meble, które głównie ku uciesze Sławka były już skręcone. Ustawienie szafy, komody i szafki zajęło dosłownie chwilę. W międzyczasie do łóżka przymocowaliśmy jeszcze biurko, a potem skręciliśmy krzesło – przy tej pracy dzielnie spisała się Marysia. Potem stolarz Sławek zamienił się w elektryka Sławka. Wpinając właściwe kabelki do właściwego gniazda i dokładnie sztukując długość żyrandola, sprawił, że oto w pokoju stała się światłość. My w tym czasie nie tylko trzymałyśmy symbolicznie kciuki za powodzenie całej operacji, lecz także pomagałyśmy Marysi w przystrojeniu pokoju różnokolorowymi biedronkami, które znalazły bezpieczne schronienie na ścianach, łóżku i szafkach. Ostatnim etapem prac było przywieszenie hamaka, w którym nasza Marzycielka nie tylko chce odpoczywać, lecz także chować się przed całym światem.

Kiedy ucichł ostatni stukot młotka i wiertarka z powrotem zapadła w sen, poprosiliśmy Marysię o udanie się na krótki spacer, aby móc przygotować się do finału tego wielkiego dnia. Szybko nadmuchaliśmy fundacyjne balony, którymi przystroiliśmy wnętrze, same zaś wskoczyłyśmy w bajkowe stroje, aby ten dzień uczynić jeszcze bardziej kolorowym. Kiedy w końcu zniecierpliwiona Marysia otworzyła drzwi swojego wymarzonego królestwa, jej oczom ukazał się piękny pokój z zielono-mlecznymi meblami, żyrandolem imitującym niebo, beztrosko zwisającym hamakiem, który miałam przyjemność w owej chwili testować, a właściwie nie ja, tylko Myszka Miki, i radosnymi biedronkami. Mina naszej Marzycielki była bezcenna, co widać na poniższych zdjęciach. Dziewczynka szybko zauważyła, że w pokoju czegoś, a w zasadzie kogoś, brakuje – nigdzie nie było widać Martyny. To było ostatnie zadanie Marysi na ten dzień – znaleźć wolontariuszkę, która zgubiła się w tym biedronkowym raju. Jako że Marysia już wcześniej kilka razy sprawdzała, czy szafa będzie dla niej samej odpowiednią kryjówką, zagadka nie okazała się trudna i po otwarciu drzwi z szafy wyskoczyła tygrysica. Korzystając z uśmiechów, które gościły na twarzach nas wszystkich, zrobiliśmy jeszcze pamiątkowe zdjęcia, wręczyliśmy Marysi dyplom oraz zjedliśmy specjalnie przygotowany na tę okazję tort. Wcześniej jednak obie z Martyną doświadczyłyśmy magicznej chwili, która wynagrodziła nam pokonywanie mniejszych i większych kłód, które los rzucał nam pod nogi przy realizacji tego marzenia: szczerego i niezwykle mocnego przytulańca, jakim obdarowała nas Marysia.

Dziękujemy wszystkim, którzy przyczynili się do spełnienia marzenia Marysi: Halinie Sawickiej za przekazanie funduszy na ten cel, firmie Piętrus za udzielony rabat i kilka drobiazgów, oraz firmie ET Usługi Reklamowe za druk naklejek. Szczególne podziękowania kierujemy do Marysi i jej rodziców za tak fantastyczne przyjęcie naszej trójki. Przez te kilka godzin, które spędziliśmy w uroczym drewnianym domu, czuliśmy się jak w swoim własnym.