Moim marzeniem jest:

Wyjazd na Teneryfę i wizyta w Loro Park

Kamila, 12 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Warszawa

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie - poznanie marzenia

2014-07-02

Nasze spotkanie z Kamilą odbyło się w pierwszym tygodniu wakacji, w jej rodzinnym domu. Drzwi otworzyła nam mama dziewczynki, bardzo ciepła i uśmiechnięta osoba. Jak się okazało, Kamila nie mogła się już doczekać naszego spotkania. Zaraz po wejściu dostrzegłyśmy na stole w salonie zdjęcia Marzycielki: z Pierwszej Komunii Świętej, zdjęcia klasowe, zdjęcia najlepszych przyjaciółek, które dziewczynka przygotowała specjalnie dla nas. Dlatego też rozmowę zaczęłyśmy od dokładnego wypytania o ulubione przedmioty szkolne. Potem piłeczka się odbiła i to my zdawałyśmy szczegółową relacje, na życzenie naszej Marzycielki uwzględniając nasze oceny.  Co do zdjęć to oglądałyśmy  je z zachwytem, cały czas słuchając komentarzy Kamili. Ta niesamowicie otwarta dwunastolatka była zdecydowanie mniej zestresowana pierwszym spotkaniem niż my. Poznałyśmy imiona najlepszych koleżanek i kolegów, nazwisko ukochanej pani wychowawczyni. Cały czas towarzyszyły nam zwierzaki Marzycielki: uroczy psiak, skory do zabawy i ciągłego przytulania oraz świnka morska. Już wcześniej udało nam się ustalić, że dziewczynka kocha zwierzęta, dlatego nie zdziwiło nas, że nie rozstawała się z czworonogiem ani na chwilę. Lodołamacz okazał się strzałem w dziesiątkę – Kamila od razu zaczęła lepić z ciastoliny podobiznę swojego psa. Później przyszła kolej na kwiatka dla mamy. Zapytana o swoje największe marzenie, bez wahania odpowiedziała: „wyjazd do delfinarium!”. Mama z uśmiechem na twarzy wyjaśniła nam, że dziewczynka pasjonuje się światem podwodnym zwierząt, w szczególności delfinami. Do tego uwielbia bajkę „Mała Syrenka”. Zna nie tylko każdego z bohaterów przygód, ale i wszystkie dialogi na pamięć! W pokoju Marzycielki czekały na nas niezbite dowody jej zainteresowań: zdjęcia delfinów i własnoręcznie powycinani przyjaciele syrenki Ariel. Jedna z wolontariuszek otrzymała ostrą reprymendę od Kamili gdy okazało się, że nie potrafi ułożyć sióstr Arielki w kolejności od najstarszej do najmłodszej. Całe spotkanie minęło nam w bardzo wesołej i przyjemnej atmosferze. Żadna z nas nie przypuszczała, że da się przegadać dwunastolatce. To bardzo inteligentna i rezolutna młoda osóbka. Wiemy, że dołożymy wszelkich starań by spełnić jej najskrytsze marzenie. Jej uśmiech powala z nóg i można powiedzieć, że jest lekiem na każdy smutek. Nie możemy doczekać się kolejnej wizyty u tej pełnej pasji i ciekawej świata Marzycielki.

spotkanie - zmiana marzenia

2014-08-12

W ostatnim czasie zadzwoniła do nas mama Kamili chcąc z nami porozmawiać o marzeniu córki. A konkretnie o tym, że Kamilka bardzo chciałaby je zmienić. I w tym momencie telefon znalazł się w ręcę naszej Marzycielki. Kamila z słyszalnym uśmiechem w głosie powiedziała, że zastanowiła się nad swoim marzeniem i doszła do wniosku, że jej wcześniejsze marzenie nie było tym największym. Najbardziej na świecie chciałaby polecieć na Teneryfę, w szczególności po to, aby zobaczyć tamtejszy Loro Park.
Mamy więc nadzieję, że szybko uda nam się spełnić nowe marzenie Kamili :)

spełnienie marzenia

2014-11-20

Zaczęło się. W czwartkowy poranek rozpoczęliśmy naszą przygodę z Teneryfą. Spotkałyśmy się na lotnisku, gdzie już zajmowałam nam kolejkę do odprawy bagażowej. Całość przebiegła bardzo sprawnie i już niedługo mogłyśmy zasiąść na pokładzie samolotu. Przy wejściu Kamila oznajmiła, że koniecznie musi siedzieć przy oknie. I tak się stało. W końcu to jej marzenie leciałyśmy spełnić. Przypadły nam miejsca za skrzydłem. Co potem okazało się być wielkim plusem, ponieważ widok na zewnątrz był jeszcze wspanialszy niż mogłybyśmy sobie wyobrażać. Już zaczęłyśmy snuć opowieści o życiu w chmurach, jak bardzo byłoby ono piękne, kiedy kapitan ogłosił, że na zewnątrz mamy -53 stopnie. Podziałało to na nas niczym kubeł zimnej wody. Jednak w takiej temperaturze zabawa w chmurach nie byłaby taka fajna. Po pięciu godzinach i czterdziestu dziewięciu minutach lotu samolot dotknął ziemi. Wszystkie w napięciu czekałyśmy aby wyjść i zobaczyć tę niesamowitą wyspę. Żadna z nas nie miała jeszcze okazji przebywać w tym miejscu. Już po pierwszym rzucie oka na krajobraz zrozumiałyśmy, że pokochamy tę wyspę. I tak oczywiście się stało! Jadąc do hotelu z zapartym tchem przyglądałyśmy się mijanym widokom. Zachwyt. Tylko tak da się określić nasze ówczesne uczucia. Po zameldowaniu się w hotelu, Kamila, która nawet w najmniejszym stopniu nie była zmordowana podróżą stwierdziła, że pora zobaczyć ocean. No i oczywiście się w nim wykąpać. Tak więc poszłyśmy. Gdy tylko stanęłyśmy na pisaku, Kamilę aż zatkało. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie pomieszane z przeogromną radością. Zaraz zaczęła krzyczeć „O tym właśnie marzyłam!” i jeszcze w biegu ściągała z siebie ubrania. Już po chwili była w wodzie. Nurkowała, pływała i wciąż powtarzała, że jest super. Gdy kąpiel dobiegła końca udałyśmy się na kolację. Wybór dań tak nas zaskoczył, że nie wiedziałyśmy od czego zacząć. Powoli jednak doszłyśmy z tym do ładu. Teraz nadszedł czas na wycieczkę po mieście. Bardzo zaskoczyła nas panująca w nim cisza i spokój, których daremnie szukałoby się o tej porze w Warszawie. Wreszcie zmęczone wróciłyśmy do hotelu, aby zregenerować siły na kolejny dzień.


W związku z tym, że poprzedni dzień był tak wyczerpujący poleniuchowałyśmy w łóżkach najdłużej jak się dało. Potem udałyśmy się na śniadanie. Oczywiście także teraz zadziwiła nas różnorodność potraw, ale czego innego mogłybyśmy się spodziewać? Kończąc posiłek postanowiłyśmy przyszykować się i od razu wyjść na plaże. Kamila zabrała ze sobą swoją wodną zabawkę „śmigło”, a po drodze kupiłyśmy jeszcze materac. Teraz byłyśmy naprawdę gotowe. Rozłożyłyśmy się na plaży i po chwili opalania wskoczyłyśmy do wody. No dobrze, wskoczyłyśmy to może za dużo powiedziane. Kamila wskoczyła, Pani Magda, mama dziewczynki, także w miarę szybko się zanurzyła, ale ja… no cóż. Potrwało to dobre 15 minut zanim pozwoliłam falom zalać mi pępek, a o reszcie nawet nie wspomnę. Odważyłam się chyba tylko dzięki ponagleniom Kamili, która nie mogła się doczekać aż się zamoczę. Kiedy już się udało rozpoczęła się zabawa. Pływałyśmy na falach, pozwalałyśmy, aby nas znosiły i bawiłyśmy się w ulubioną grę naszej Marzycielki, którą było rzucanie śmigłem i ściganie się próbując złapać je jako pierwszym. Pierwszą rundę udało mi się wygrać, ale potem nie szło mi już tak rewelacyjnie. Los naprawdę jest przewrotny. Gdy w końcu udało nam się wyciągnąć Kamilę z wody (a nie było to wcale łatwe, bo mała wciąż chciała więcej) udałyśmy się na obiad. Potem nadszedł czas na okupowanie hotelowego basenu. Tam też się nie nudziłyśmy. Tym razem naszym przyjacielem stała się piłka. A po kolacji obowiązkowo zrobiłyśmy wypad na miasto odkrywając uroczy placyk zabaw, gdzie szalałyśmy ile się dało. W nasze łaski szczególnie popadły huśtawki. To dopiero była zabawa! Na tym zakończyłyśmy kolejny dzień pobytu na Teneryfie.

Następny dzień spędziłyśmy na leniwym plażowaniu. Chociaż czy przy wciąż pełnej energii Kamilli można być leniwym? Nie do końca. Poza tym urozmaiciłyśmy dzień oglądaniem jaskiń i klifów, których widok zapiera dech w piersiach. I co pewne, nie da się go zbyt szybko zapomnieć. Odpuściłyśmy nawet wycieczkę na miasto. Może po części dlatego też, że chciałyśmy jak najbardziej zregenerować siły przed niedzielną wyprawą do Loro Parku. A pobudka czekała nas bardzo wcześnie.                     

Nadszedł czwarty dzień naszej przygody. Szczególnie wyjątkowy, ponieważ to dziś miało tak naprawdę spełnić się marzenie Kamili. Zaraz po śniadaniu wsiadłyśmy do autokaru, który miał nas zawieźć prosto do celu. Jak się okazało, aby tam dotrzeć musieliśmy okrążyć prawie całą wyspę, co trochę potrwało. Ale chociaż miałyśmy okazję przyjrzeć się jej cudom. Jeszcze przed dotarciem do Loro Parku postanowiłyśmy najpierw zobaczyć prezentowane w nim pokazy z udziałem zwierząt, a dopiero potem zabierzemy się za zwiedzanie. Tak też zrobiłyśmy. Zaczęłyśmy od „Loro Show”, podczas którego miałyśmy możliwość oglądać papugi wykonujące niesamowite sztuczki. Jedna nawet jeździła na mini rowerku! Dalej przyszła kolej na ukochane zwierzęta naszej Marzycielki, delfiny. Za namowami małej usiadłyśmy najbliżej jak tylko mogłyśmy, aby wszystko dobrze widzieć i jeśli się uda zostać… ochlapanymi! Cały pokaz był pełen wrażeń, wciąż coś się działo, zwierzęta wykonywały niestworzone sztuczki. Oniemiałyśmy z zachwytu. Tylko Kamila żałowała, że nie zostałyśmy oblane wodą. Następnie przyszła kolej na orki, które odrobinkę nas przeraziły swoimi rozmiarami. Ich występ był równie fantastyczny jak poprzedni. Była w nim jednak mała różnica. W pewnym momencie największa z orek podpłynęła niedaleko nas i uderzyła ogonem w wodę. Domyślacie się co się stało? Wychodząc z widowni moja sukienka była calutka mokra. Oczywiście Kamila była w siódmym niebie i ciągle chciała jeszcze. Teraz udałyśmy się do lwów morskich. Usiadłyśmy w bezpiecznej odległości. Tak na wszelki wypadek. Czekał nas kolejny wprawiający w osłupienie pokaz. Był on również ostatnim na naszej liście. Od tej pory spacerowałyśmy po królestwie zwierząt. Odwiedziłyśmy papugi, tygrysy, pingwiny, meduzy, rekiny oraz dziesiątki innych, magicznych stworzeń. Ale co dobre szybko się kończy i nadszedł czas na powrót do hotelu. Tym razem jechaliśmy drugim krańcem wyspy dzięki czemu mogłyśmy przyjrzeć się skałom Los Gigantes. Widok niezapomniany, zapewniam! A wieczorem nieustraszone wybrałyśmy się na miasto, którego urok wciąż nas przyciągał.

Kolejny dzień można określić jednym słowem: „leżakowanie”. Plaża i basen stały się naszym domem. W końcu należała nam się chwila wytchnienia.

Szóstego dnia postanowiłyśmy wybrać się do „Wodnego Królestwa” Teneryfy, którym na pewno jest Siam Park. Jednak najpierw należało odnaleźć przystanek, z którego odjeżdżał nasz autobus. Trochę to zajęło. I to mimo tego, że miałyśmy mapę. Ulice były zbyt kręte. Zdecydowanie bardziej podoba nam się polski rozkład dróg. Jednak kiedy dotarłyśmy na miejsce wspólnie doszłyśmy do wniosku, że warto było trochę pobłądzić. Widok zapierał dech w piersiach. Zaczęłyśmy po kolei odkrywać zjeżdżalnie za zjeżdżalnią i każda kolejna podobała nam się jeszcze bardziej. Uśmiechy nie schodziły nam z twarzy i chociaż nogi od ciągłego wspinania się, dawały o sobie znać, nie poddawałyśmy się. Wszystkie atrakcje odwiedziłyśmy co najmniej dwa razy. Może nie licząc tej największej i najstraszniejszej. Kamila z racji wieku nie mogła jeszcze z niej skorzystać, ale mi się udało. Wrażenie jest niesamowite! A która podobała się naszej Marzycielce najbardziej? Dragon oraz fale, na których mogłaby unosić się przez calutki dzień. Do godziny zamknięcia parku pozostało już niewiele czasu, więc wyruszyłyśmy w drogę powrotną. Zmęczone ucięłyśmy sobie popołudniową drzemkę, aby po kolacji udać się na zwiedzanie okolicy.

Siódmego dnia pogoda nam niestety nie dopisała. Obudziłyśmy się w mokrej (w nocy padało), wietrznej (wciąż czuć było podmuchy) i zasłanej chmurami Teneryfie. Żadna z nas nie mogła uwierzyć, że taki ma być przedostatni dzień naszego wypoczynku. A już Kamila szczególnie nie mogła zaakceptować myśli, że na gorącej Teneryfie może padać deszcz. Jak widać może. Dlatego też zmieniłyśmy plany. Postanowiłyśmy wybrać się na długi spacer po wyspie. Dotarłyśmy aż do podnóża „gór”. W powrotnej drodze szalałyśmy na placu zabaw niczym małe dziewczynki, a potem wybrałyśmy się na plażę. Nasz Mors pomimo pogody nie odpuścił kąpieli. Do tej pory nie mogę się nadziwić jakim cudem ta mała dała radę zanurzyć się w wodzie?!

Trudno było nam było pogodzić się z faktem, że nadszedł czas wyjazdu. Jednak wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Jeszcze przed opuszczeniem hotelu wręczyłam Kamili „Dyplom Spełnionego Marzenia”, za co dziewczynka postanowiła mi podziękować mocnym uściskiem. Był to dla mnie najwspanialszy moment podczas całego naszego pobytu! Potem pożegnaliśmy się z polską rodziną, z którą zaprzyjaźniliśmy się w hotelu. Bardzo dziękujemy Państwu za wspólnie spędzone chwile! Teraz pozostał nam lot i Przedstawiciel Sponsora czekający na lotnisku. Nasza przygoda dobiegła końca, ale jesteśmy pewne, że nigdy jej nie zapomnimy.

Gorące podziękowania ślę do MetLife, który zasponsorował  marzenie Kamili, a w szczególności dla Pana Cezarego Plicha. Dziękuję, że towarzyszył nam Pan w ostatnich chwilach naszej przygody.

Dziękuję również Biurze Podróży „Itaka” za udzielenie nam zniżki.

A przede wszystkim dziękuję Tobie, Kamilko za tak cudowne marzenie, za wszystkie wspólne dni, za dobre i złe chwile, za uśmiechy, uściski i oczywiście za „chłopaków z Maca”.
Nigdy nie przestawaj marzyć!