Moim marzeniem jest:

Wyjazd do Lourdes

Kuba, 13 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Lublin

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2005-12-01

Duża trema. To nasze pierwsze marzenie, więc udajemy się prawie całą grupą. Już przed bramą wita nas mama Kuby. 13-latek uśmiecha się na widok naszego prezenciku - zdalnie sterowanego samochodu.

Ufff, udało się przełamać pierwsze lody. Nieocenioną pomocą posłużyły dwa malutkie kociaki Kuby. Nadały spotkaniu mruczącego pogłosu. Dostał je zaledwie tydzień wcześniej od nauczycielki polskiego, jeszcze nawet nie mają imion. Ale ich szorstkie języczki zlizują z naszych palców resztki pysznego ciasta, którym poczęstowała nas mama Kuby. Rusza zabawa z samochodzikiem. Maluchy biegają uciekając przed goniącym ich samochodzikiem. Prowadzi oczywiście Kuba.

Nasz Marzyciel opowiada o swojej fascynacji światem sportów motorowych. Wszyscy wertujemy albumy z kolekcjami motocykli. Kuba ujmuje wszystkich i wcale nie wygląda na to, że tylko z powodu naszego debiutu. Jest przesympatyczny i bardzo dojrzały, choć troszkę nieśmiały. Przystępujemy do akcji... Jak tu wybadać co Kubie chodzi po głowie? Sądząc po hobby spodziewamy się czegoś związanego ze sportem samochodowym, a tu niespodzianka! Kuba wymarzył sobie podróż do słynącego cudami Lourdes.

Cóż zostaje? Bierzemy się do pracy! To nic, że nie mamy doświadczenia. Postaramy się by Kuba z rodziną jak najszybciej mogli odwiedzić Francję. I niech nam ktoś w tym przeszkodzi...

Autor: Grzesiek 

 

spełnienie marzenia

2006-04-18


Dzień I

Nasza wyprawa zaczęła się 18 kwietnia jeszcze przed świtem. Na rynku w Wąwolnicy spotkali się wszyscy uczestnicy: marzyciel Kuba z rodzicami i bratem Mateuszem oraz wolontariuszka FMM Gośka. O 4.30 ruszyliśmy do Warszawy, kierunek - Okęcie. Podróż przebiegła bez zakłóceń. Przed lotniskiem zrobiliśmy sobie grupowe zdjęcie, na którym Kuba trzyma zieloną paczuszkę z biletami. Mamy jednak na nim jeszcze strasznie poważne miny i w późniejszym głosowaniu zadecydowaliśmy, że zdjęcie to nie trafi na stronę fundacji.


Start i wznoszenie się w powietrze był już niezłą atrakcją dla Kuby, Mateusza i mamy Eli, którzy pierwszy raz mieli okazję podróżować samolotem. Z wrażenia Kubę trochę bolał brzuch, nie bardzo miał ochotę na samolotowe jedzenie. Na szczęście w plecaku były domowe kanapki i już w drugim losowaniu udało się wyciągnąć odpowiedni smak. Potem było już tylko lepiej! Nagle w głośnikach rozległ się głos kapitana samolotu pana Leonarda Piątka, który powitał Kubę na pokładzie i życzył spełnienia marzeń! Potem Kuba został zaproszony do kokpitu, gdzie miał okazję zapoznać się z ciekawymi urządzeniami, panowie piloci objaśniali mu jak się prowadzi samolot, a pani stewardessa zrobiła pamiątkowe zdjęcia. Na pożegnanie Kuba dostał kartkę z życzeniami i autografami całej załogi, a pan kapitan skorzystał z okazji i poprosił marzyciela o przywiezienie buteleczki wody z Lourdes. Kuba był w kabinie pilotów tak długo, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy przypadkiem to nie on siedzi teraz za sterami naszego Boeinga

Na lotnisku Roissy w Paryżu czekał na nas pan Robert z karteczką KONSULAT RP. Zapakował nas do samochodu i zaczęła się podróż na lotnisko Orly, skąd odlatują samoloty do Lourdes. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że wcale nie jedziemy na Orly najkrótszą drogą Podczas jazdy zygzakiem przez Paryż z okien samochodu oglądaliśmy Stade de France, Bazylikę Sacré Coeur na wzgórzu Montmartre, czubek Wieży Eiffla, most Aleksandra III, Luwr, Pałac Inwalidów, Muzeum Orsay, Katedrę Notre Dame, statki płynące Sekwaną

Po dłuższym oczekiwaniu na Orly i godzinie lotu, wylądowaliśmy o 17.35 na lotnisku Lourdes-Tarbes. Tutaj miny nam trochę zrzedły. Rozglądaliśmy się szukając siostry Franciszki, ale niestety nie było widać w pobliżu żadnej postaci w habicie. Na szczęście zaraz podszedł do nas pan Marian, który zawiózł nas do celu, czyli Domu Pielgrzyma w Lourdes należącego do Polskiej Misji Katolickiej we Francji. Jechaliśmy przez uroczą wioskę Bartres, gdzie przez jakiś czas mieszkała Św. Bernadetta Soubirous, kiedy jeszcze nie była świętą, ale pasła owieczki na okolicznych wzgórzach. Pan Marian pokazał nam starą kamienną stodołę, gdzie mała Bernadetta zaganiała swoje stadko. Wszystko dokoła było zielone, kwitły bzy, magnolie, tulipany. Tutaj wiosna przychodzi dużo wcześniej niż w Polsce.

Po kolacji, mimo zmęczenia podróżą, Kuba zdecydował, że jedziemy do centrum Lourdes. O zmierzchu podeszliśmy do groty w skale Massabielle, gdzie w 1858 Matka Boża ukazała się 18 razy prostej wiejskiej dziewczynce. W milczeniu przesuwaliśmy się dotykając skały wypolerowanej rękami milionów pielgrzymów, patrząc na bijące w głębi źródełko, biały posąg Maryi na skale i kuty świecznik stojący w miejscu, gdzie niegdyś klęczała Bernadetta.

O 21 zaczął się różaniec. W modlitwie biorą udział tłumy ludzi z zapalonymi lampionami - to nie tylko wzruszające przeżycie, ale również piękne widowisko. Na zakończenie wieczoru - niespodzianka: sztuczne ognie nad zamkiem! Trafiliśmy akurat na 50-lecie HCPT - angielskiego stowarzyszenia, które organizuje pielgrzymki chorych dzieci do Lourdes.

Dzień II

Skorzystaliśmy z uprzejmości księdza Jana Betleja, który jest kapelanem w Domu Pielgrzyma i pojechaliśmy na zwiedzanie miasta. Ksiądz oprowadził marzyciela z ekipą po najważniejszych miejscach związanych ze Św. Bernadettą. Widzieliśmy Muzeum Bernadetty, gdzie przechowywane są pamiątki po Świętej, młyn, w którym się urodziła, celę więzienną, w której mieszkała przez jakiś czas, kiedy jej rodzina zubożała, kościół parafialny, gdzie zachowała się stara chrzcielnica. Tempo zwiedzania było prawie takie jak tempo zwiedzania Paryża z panem Robertem. Chłopcy stwierdzili więc, że jesteśmy na rajdzie Paryż-Lourdes. Odwiedziliśmy też Muzeum Cudownych Uzdrowień, gdzie zapoznaliśmy się z nieprawdopodobnymi historiami dającymi chorym nadzieję, a po to przecież tak wielu z nich przyjeżdża do Lourdes.

Pogoda była piękna, widoczność tak dobra, że mogliśmy podziwiać ośnieżone szczyty Pirenejów w odległości ok. 30 km. Po południu Kuba z rodziną wzięli udział w Drodze Krzyżowej prowadzonej przez księdza Jana. To miejsce też robi wrażenie: wszystkie stacje rozmieszczone są na wysokiej górze za Bazyliką Niepokalanego Poczęcia i żeby pokonać tę trasę trzeba naprawdę dużego wysiłku. Zdążyliśmy jeszcze zanurzyć się w kamiennych wannach wypełnionych wodą ze źródełka wypływającego w grocie. Nie przypomina to w niczym kąpieli w basenie. Jest to bardzo intymne i jednocześnie duchowe przeżycie, dlatego nawet nie wolno tam robić zdjęć. Zanurzenie w lodowatej wodzie połączone jest z modlitwą w towarzystwie wolontariuszy, którzy służą pomocą nie tylko osobom niepełnosprawnym. Codziennie o godz. 17 w Bazylice Piusa X odbywa się błogosławieństwo chorych. Podążyliśmy tam w tłumie, który znikał pod ziemią, bowiem Bazylika ta ma kształt rybiego szkieletu ukrytego pod ogromnym trawnikiem. Pomieszczenie o dł. 200 i szer. 85 metrów może pomieścić 30 tysięcy wiernych!

Po kolacji, kiedy znowu wybieraliśmy się na wieczorny różaniec, ksiądz Jan zaproponował Kubie i jego rodzinie śpiewanie w chórze przed Bazyliką Matki Bożej Różańcowej. Nie wiedział, że trafił na prawdziwych profesjonalistów - Kuba i Mateusz śpiewają na co dzień w chórze "Jublilate Deo" w Wąwolnicy. Mieli zaszczyt śpiewać w Watykanie na urodzinach Ojca Świętego, mają w swojej kolekcji wiele nagród. Podczas różańca, na placu wypełnionym tysiącami wiernych z lampionami zabrzmiała więc jedna zwrotka pieśni o Matce Bożej z Lourdes i "Zdrowaś Mario" po polsku odmówione przez mamę Kuby. To była dla wszystkich bardzo wzruszająca chwila.

Dzień III

Poprzedniego dnia, zwiedzając Lourdes, tęsknie spoglądaliśmy na najwyższy szczyt w okolicy z metalowym krzyżem jak na Giewoncie. Okazało się, że wszyscy mamy ochotę tam wjechać, żeby popatrzeć na Lourdes z góry. Na Pic du Jer dostaliśmy się jedną z najstarszych górskich kolejek elektrycznych, zbudowaną w 1900 roku. Potem jeszcze 15-minutowa wspinaczka na szczyt, z którą Kuba świetnie sobie poradził. Długo podziwialiśmy widoki i pstrykaliśmy pamiątkowe zdjęcia.

Drogę w dół pokonaliśmy w ten sam sposób, choć dowiedzieliśmy się od maszynisty, że na zboczach góry odbywają się zawody rowerowe i nawet widzieliśmy trenujących szaleńców. Podobno zjazd zajmuje tylko 6 minut, no chyba, że po deszczu - wtedy aż ... 8! Po południu poznaliśmy inne oblicze Lourdes. Po zjedzeniu pysznych lodów spacerowaliśmy wąskimi uliczkami pełnymi sklepików z pamiątkami. Można tam kupić dziesiątki odmian różańców, figurki Matki Bożej, butelki na wodę ze źródełka, ale widzieliśmy też, o zgrozo, kieliszki do wódki z wizerunkiem Matki Boskiej i Św. Bernadetty No cóż, właściciele sklepów muszą zarobić w sezonie tyle, aby móc utrzymać się przez cały rok. Wieczorem, mimo zmęczenia po całym dniu na nogach, jeszcze raz pojechaliśmy na procesję. Zdążyliśmy jeszcze zrobić rodzinne zdjęcie marzyciela w najważniejszym miejscu, przed grotą. Tym razem również cała rodzina Kuby śpiewała "Po górach, dolinach", a sam Kuba odmówił "Zdrowaś Mario" dla pielgrzymów zgromadzonych na placu.

Dzień IV

Ciężko było opuszczać Lourdes. Siostra Franciszka pomachała nam na pożegnanie, pan Marian zawiózł na lotnisko i wystartowaliśmy o 6.45, jeszcze po ciemku.

W Paryżu znowu czekał na nas sympatyczny pan Robert, który tym razem zawiózł nas pod samą Wieżę Eiffla, którą nazywał pogardliwie "kupą złomu", żebyśmy mogli zrobić sobie na jej tle zdjęcia. Pan Robert czytał w naszych myślach (albo słyszał niechcący, o czym rozmawiamy) i przewiózł nas przez tunel koło Pont de l'Alma, gdzie zginęła księżna Diana, obok Moulin Rouge, przez plac Pigalle i wysadził na chwilę przed Bazyliką Sacré Coeur. Spełniło się więc nie jedno marzenie, ale chyba z dziesięć i nie tylko Kuby! A potem już tylko na lotnisko de Gaulle'a i powrót do Polski.

Nazajutrz Kuba i jego mama udzielili wywiadu reporterce Radia Lublin. "Było fajnie, byliśmy całą rodziną" - to słowa marzyciela. "Tego się nie da wyrazić słowami" - tak stwierdziła mama Kuby i to najprawdziwsza prawda. Żadna, nawet najbardziej szczegółowa relacja nie odda tego, co czuliśmy tam na miejscu. Czy Kuba był zadowolony z wyprawy? Siedząc na ławce i patrząc na kolorowy tłum pielgrzymów podążających do Groty, Kuba zamyślił się, po czym oznajmił: "Co tam laptop!" Więc chyba to było właśnie TO!

Z całego serca dziękujemy wszystkim, którzy pomogli w realizacji marzenia Kuby:
- Polskiej Misji Katolickiej we Francji/ dziękujemy za bezpłatne noclegi i posiłki w Domu Pielgrzyma. Księdzu Janowi Betlejowi za oprowadzenie po Lourdes i opiekę duchową, a siostrze Franciszce za wszystko
- Firmie E. Leclerc w Lublinie i panu prezesowi Salimowi Bendoukhane dziękujemy za wsparcie finansowe
- Lubelskiemu Centrum Małych Zwierząt pana Ryszarda Iwanickiego również dziękujemy za wsparcie finansowe
- Firmie Domosystem, pani Marii Krukowskiej-Skibie i pani Elżbiecie del Santo-Skibie dziękujemy serdecznie za wpłaty na rzecz Kuby
- Liniom lotniczym Lot dziękujemy za obniżenie cen biletów, a załodze kapitana Leonarda Piątka za wspaniałe przyjęcie marzyciela na pokładzie
- Firmie WARTA dziękujemy za podarowanie polis dla wszystkich uczestników wyprawy
- Konsulatowi Rzeczpospolitej Polskiej w Paryżu dziękujemy za zapewnienie bezpiecznego i wygodnego przejazdu przez miasto, a szczególne podziękowania składamy panu Robertowi Pryjomskiemu za pokazanie najciekawszych zakątków Paryża
- Panom Jackowi Zuchniarzowi i Sławkowi Pacholczykowi dziękujemy za podwiezienie do Warszawy
- Firmie Gala-Travel dziękujemy za pomoc w nagłych wypadkach podczas planowania podróży
- Specjalne podziękowania dla Sławka za świętą cierpliwość i za całokształt

 

Autor: Gośka