Moim marzeniem jest:

Wyjazd do Watykanu

Lucynka, 15 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Warszawa

Status marzenia: spełnione

inne

2006-05-27

Mała - tak na Lucynkę Sypek mówią wszyscy w domu, choć ma już 14 lat. Od dwóch lat zmaga się z guzem mózgu. Tata, obok rodzeństwa, jest dla Lucynki największym oparciem. Jej mama umarła podczas porodu - powodem śmierci był błąd lekarza.

Jakie są marzenia tej dorastającej dziewczyny? Mówi o nich mało i trzeba ją długo namawiać do zwierzeń. - Chciałabym zostać lekarzem i pomagać ludziom - odpowiada po długich namowach. - Ale umówiliśmy się, że będzie dobrym lekarzem - podkreśla tata.

Pan Zdzisław jest człowiekiem bardzo otwartym i aktywnym w swoim środowisku. Nie poddaje się i robi wszystko, żeby pomóc córce. - Tylko tata i tata. Staram się, by Lucynka była w szkole co najmniej dwa razy w tygodniu, żeby nie straciła do końca kontaktu z rówieśnikami i nie odcinała się od świata - zwierza się pan Sypek.

Lucynka ma jeszcze dwójkę rodzeństwa - brata i siostrę. Teraz nie jest łatwo, bo wszyscy mieszkają w jednym małym pokoju u babci. Już wkrótce przeprowadzą się do swojego domu. To był wielki plan taty, by cała trójka miała swój kąt, ale decyzję podjęli wspólnie. To wszystko wydawało się nierealne, ale powoli zaczęło się spełniać.

Teraz największym marzeniem Lucynki jest wyjazd do Watykanu na grób Papieża Jana Pawła II. Nie podróżowała wiele w swoim życiu, a ten wyjazd stanął na pierwszym miejscu na rysunku, który nam podarowała. Marzenie odkryłyśmy dopiero na drugim spotkaniu, bo Lucynka nigdy się nie rozgaduje. Dlatego musiała przemyśleć swoją decyzję.

Lucynka ma na głowie ma zieloną chustkę w białe kwiatki i zieloną bluzkę. Zielony to jej ulubiony kolor - kolor nadziei. Fundacja Mam Marzenie chce pomóc Lucynce w spełnieniu marzenia o podróży.
 

inne

2006-05-27

Przez całe święta Lucyna planowała, co chciałby zobaczyć w Watykanie i Rzymie. Od chwili kiedy wiadomo było, że wyprawa dopięta jest na ostatni guzik dowodzenie przejęła nasza Marzycielka. Na początku, kiedy ją poznaliśmy, była bardzo nieśmiała i małomówna - tak nam się przynajmniej wydawało, kiedy odwiedzałyśmy ją w szpitalu. Jak się później okazało, to była tajemniczość, której wtedy nie rozpoznałyśmy.

Od samego początku naszej watykańskiej wyprawy Lucynka pilnowała takich szczegółów, jak stempel w paszporcie, bo chciała mieć mnóstwo pamiątek. - Tak, stemplujemy na życzenie podróżnego - potwierdził celnik na Okęciu wbijając w paszport Lucynki jej pierwszy w życiu stempel. Lot przebiegł w spokoju. Nasza Marzycielka chłonęła każdą chwilę. Nie wyglądała wcale na zdenerwowaną ani przestraszoną, bo nie miała na to nawet czasu.

W Rzymie ktoś już na nasz czekał. - Z Polski ?! - zapytał ojciec Beniamin uśmiechając się do nas zaprzyjaźniony zakonnik, który przyjechał specjalnie po Lucynkę na lotnisko Fiumicino. Zanim spakowaliśmy się do samochodu Beniamin kazał nam chwilę zaczekać, po czym wyciągnął z bagażnika jakąś paczkę. - Lucynka, jutro jest Trzech Króli, to dla Włochów bardzo ważny dzień, w którym Befana, czyli dobra czarownica przynosi prezenty dzieciom. To preznt od niej dla Ciebie. Lucynka była zaskoczona tą niespodzianką, ale widać było, że bardzo się ucieszyła.

Befana - czarownica z bardzo długim nosem, która lata z resztą na miotle, niegrzecznym dzieciom przynosi bryłę węgla, jak nam wyjaśnił Beniamin. Zatem można uznać, że w tym roku Lucynce się udało, bo dostała różaniec, miśka i czekoladki.

Kiedy dotarliśmy do naszej kwatery szybko się rozlokowaliśmy, a ja poszłam kupić bilety na poranny autobus. Przed snem rzuciliśmy okiem na akwedukt. - Widzisz, to jakbyśmy się cofnęli 1000 lat. Tak kiedyś wyglądał wodociąg - powiedział tata naszej Marzycielki.

O 6.30 byliśmy już na nogach. Autobus zawiózł nas pod same mury Watykanu. Plac Św. Piotra był prawie pusty, nie licząc zapobiegliwych turystów, którzy tak jak my biegli do Bazyliki na świąteczną mszę w dniu Świętą Objawienia Pańskiego, czyli Trzech Króli. Ten dzień ma tu rangę święta państwowego, dlatego też nikt nie idzie do pracy.

Po przekroczeniu imponującej kolumnady odgradzającej wieczne miasto od Watykanu weszliśmy do Bazyliki. Zajęliśmy miejsca w piątym rzędzie. Podziwialiśmy budowlę wzniesioną niemal pięć wieków temu. Luynka była skupiona i żaden szczegół z liturgii mieniącej się językami z całego świata nie umknął jej uwadze. Mszę świętą Objawienia Pańskiego celebrował oczywiście papież Benedykt XVI.

Tego dnia Papież mówił: - Objawienie Pańskie jest tajemnicą światła, symbolicznie wskazywanego przez gwiazdę, która prowadziła Mędrców w ich podróży. Lucynka też była prawdziwą podróżniczką, której udało się tego dnia być blisko nowego Papieża, który był przecież przyjacielem Jana Pawała II, dla którego przyjechała do Watykanu. Bendykt XVI tego dnia miał na sobie ten sam ornat, który założył na inaugurację swego pontyfikatu 24 kwietnia ubiegłego roku. Wcześniej należał on do Jana Pawła II.

Po mszy podeszliśmy do jednego z biskupów, który udzielił Lucynie specjalnego błogosławieństwa.

Kiedy znaleźliśmy się znowu pod Bazyliką, nie byliśmy już sami. Na Placu zobaczyliśmy kolorowy tłum wiernych, który czekał na modlitwę Anioł Pański z udziałem Papieża. Wszyscy byli wpatrzeni w okno, w którym miał za chwilę stanąć Papież... Nie czkaliśmy długo. Tłum nagle zawrzał, a Papież zaczął wszystkich pozdrawiać: po włosku, angielsku, niemiecku, hiszpańsku.

Wszyscy wylegli z domów, żeby świętować Trzech Króli. Całe rodziny udały się na świąteczne jarmarki, gdzie można było kupić figurki Befany, słodycze, watę cukrową i prezenty.

Wróciliśmy do domu, żeby odpocząć. Weszłam do pokoju Lucynki i jej taty. Zobaczyłam, że na fotelu siedzi małpiszon. - Kto to? - zapytałam natychmiast i wtedy dopiero usłyszałam historię Mariana, który jest z Lucynką od dwóch lat. Marian jest prezentem od cioci i jeździ wszędzie z naszą Marzycielką - nawet do Centrum Zdrowia Dziecka. Jego pluszowy uśmiech nie raz pomógł jej przetrwać ciężkie chwile. - Marian nie ma badań weterynaryjnych i paszportu - śmiała się Lucynka. Uśmialiśmy się trochę, animując ruchy pluszowej zabawki i zrobiliśmy sobie małą sesję zdjęciową na balkonie. Po tym jak odkryłam tajemniczego przyjaciela Lucynki było nam jeszcze weselej. Od tej pory Marian nie pozwalał się zostawiać w domu. W domu zostawał tylko lalusiowaty Włoch - misiek ochrzczony jako Roger, którego Lucynka dostała do Befany.

Wieczorem powędrowaliśmy do bazyliki na Lateranie, w której podziwialiśmy rozmach z jakim włoscy mistrzowie okiełznali kamień, by wznieść tak budowlę imponującą. W drodze powrotnej chłonęliśmy atmosferę rzymskich trotuarów i ulic pełnych samochodów. Zapatrzyliśmy się na mandarynki zwisające z gałązek, sprzedawców pieczonych kasztanów i staruszków, Włochów, którzy rozprawiali o codziennych sprawach sącząc gęste espresso.

I troszeczkę się zagubiliśmy... - Lucynka, co teraz będzie, ty jesteś szefem tej wycieczki? - pytał tato Lucynki. Na co nasza Marzycielka odparła. - Szefowie takimi sprawami się nie zajmują! Szukaliśmy trasy powrotu w przewodniku. - No Lucynka, co teraz będzie? - pytałam. Na co Lucynka odpowiedziała z miną pokerzysty. - Nic. Najwyżej Marian nie dostanie kolacji. Na szczęście poradziliśmy sobie studiując uważnie przewodnik. Po drodze zjedliśmy pyszną pizzę. Lucynce bardzo smakowała pepperoni. Po drodze do domu mijaliśmy wszystkie miejsca, które planowaliśmy zwiedzić następnego dnia.

Lucynka z niecierpliwością czekała na najważniejszą część naszej podróży - odwiedziny grobu Jana Pawła II. Znowu zerwaliśmy się bardzo wcześnie, ale nikomu to nie przeszkadzało. Cały plac Św. Piotra stał w słońcu, kiedy wchodziliśmy do krypty Jana Pawła II. W środku było jasno i spokojnie. Przeszliśmy przed kryptą, a potem długo się modliliśmy, by w skupieniu wyjść na Plac, na którym już roiło się od turystów.

Na watykańskiej poczcie Lucynka wysyłała kartki do rodziny i pomogła tacie porozumieć się po angielsku z urzędnikiem pocztowym .

Za oliwnymi drzewami na wzgórzu Watykanusa słońce było wysoko. Postanowiliśmy w ekspresowym tempię udać się podróż w czasie. W tą niezwykłą podróż zabrał nas autobus turystyczny. Zaczęliśmy od Forum Romanum i tym samym znaleźliśmy się w końcu I w. n. e. Lucynka zrobiła sobie nawet kilka zdjęć w towarzystwie rzymskich żołnierzy, a właściwie została nawet na chwilę wcielona do rzymskiego legionu.

Potem było Koloseum zbudowane przez cesarza Wespazjana i Tytusa. Poznaliśmy z bliska krwawą historię początków chrześcijaństwa i igrzysk z czasów Nerona. Przeszliśmy tuż obok imponującego Łuku Konstantyna, po czym wsiedliśmy do autobusu, by wybrać się w przejażdżkę wzdłuż Tybru. Podziwialiśmy Mauzloeum Hadrina, budowlę znaną też jako Zamek Św. Anioła od figury Archanioła Michała wieńczącej jego szczyt. Atrakcji było niemało, a wracając do domu zaspokoiliśmy tradycyjnie głód w pobliskiej pizzerii.

- Nie chce mi się wracać do domu - skarżyła się tuż przed wyjazdem Lucynka. Na stację Tuscolana odwiózł nas nasz drugi gospodarz - Ojciec Bazyli.

Lucynka, dzięki pięknej pogodzie, oglądała z góry Alpy i morze. Udało się jej też zobaczyć czubek wieży Eiffla dumnie pnącej się nad dachami Paryża, w którym mieliśmy międzylądowanie. - No tak, ale muszę się jeszcze przelecieć helikopterem, bo statkiem już płynęłam, a samolotem właśnie lecę - wyliczała, nie przestając obserwując wszystko za oknem. Do Warszawy dotarliśmy wieczorem. Na lotnisku czekała już na nas wolontariuszka Agata. Luynka opowiadała o swoich wrażeniach. Wszyscy byliśmy roześmiani i w świetnych nastrojach. Tylko Marian nic nie mówił, ale po jego tajemniczym uśmiechu widzieliśmy, że też był szczęśliwy.

Wiem, że Lucynka nie mogła długo ochłonąć. Zaplanowała, że z tej podróży przygotuje album ze zdjęciami i innymi pamiątkami, które zbierała przez cały czas. Już się nie możemy doczekać kiedy zobaczymy jej dzieło.