Moim marzeniem jest:

Wyjazd z siostrą na Lazurowe Wybrzeże

Piotrek, 17 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Wrocław

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2009-10-16

16 października wybraliśmy się na pierwszą wizytę do naszego nowego marzyciela.

Wcześniej dowiedzieliśmy się od jego mamy, że jest fanem piłki nożnej. Piotrek, bo tak ma na imię, ma 17 lat i  okazał się wielkim fanem Legii Warszawa.

Na dobry początek podarowaliśmy mu więc czasopismo „Nasza Legia" i biografię Diego Maradony. Mamy jednak nadzieję, że jego losy nie będą, aż tak kontrowersyjne, jak tego słynnego piłkarza.

Piotrek wciąż zastanawia się jeszcze nad swoim marzeniem,  chociaż ma już  pierwsze pomysły...np. wyjazd z siostrą na Lazurowe Wybrzeże.

Na pewno jeszcze się  spotkamy i na bieżąco będziemy zdawać relacje o marzeniach Piotra.

 

 

spełnienie marzenia

2010-08-28

 

21.08.2010r. Pierwszy dzień wycieczki.


Początek naszej podróży nie należał do najprzyjemniejszych. Musieliśmy wstać o 5 rano. Razem ze wstającym słońcem Piotrek wraz z Kasią pożegnali się z rodzicami i  zaspani wsiedli  do samochodu mojego taty. Na lotnisko dotarliśmy zaskakująco szybko. Nie mając wyboru musieliśmy czekać na odprawę trzy i pół godziny. Żeby się nie nudzić pojechaliśmy zwiedzić okolice i zjeść pizze. 0 13.30 w końcu mogliśmy oddać nasze bagaże i przez 2 godziny popatrzeć z za szyby na samoloty. Gdy nadeszła godzina 15.30 siedzieliśmy już w tej ogromnej maszynie i wznosiliśmy się ku niebu. Piotrek, tak samo jak jego siostra, pierwszy raz leciał samolotem. Podróż była cudowna. Najpierw we trójkę nie mogliśmy przy starcie opanować śmiechu, a potem z zachwytu odebrało nam mowę. Lecieliśmy nad Alpami i widzieliśmy ośnieżony szczyt Mont Blanc. O godzinie 18.05 byliśmy już w Gironie w Hiszpanii. Potem jeszcze autobusem zawieziono nas do hotelu. Pijąc wieczorną herbatę cieszyliśmy się z pomysłu mojego taty, który kazał zabrać nam bułki na kolacje. Byliśmy tak zmęczeni, że nawet nie mielibyśmy siły szukać czegoś do jedzenia. Po pysznej kolacji poszliśmy spać, szczególnie że śniadanie następnego dnia było już o 7 rano.

 

22.08.2010r. Drugi dzień.


Z samego rana wyruszyliśmy z Hiszpanii w stronę Francji. Pierwszy przystanek był w Nimes. Tam zobaczyliśmy rzymski amfiteatr, na którym odbywają się „walki kokardowe”. Następnie udaliśmy się w stronę Avignon, miasta papieży. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze obok ogromnego akweduktu - Pont du Gard. W Avignonie zwiedzaliśmy Pałac Papieski i przeszliśmy po znanym z piosenki moście St.Benezet. O tym, że już tego dnia się zgubiliśmy może nie powinnam wspominać. I tak najciekawszy był wieczór. Po zakwaterowaniu w hotelu wyruszyliśmy na „poszukiwanie” jedzenia. Zaszliśmy do grill baru. Głodny Piotrek zamówił podwójną wołowinę, a Kasia deser. Gdy kelnerka przyniosła…. no właśnie… to co przyniosła nie wyglądało na pysznego podwójnego kotleta (a na to liczył Piotrek). Na talerzu było coś cieniutkiego w kolorze pomarańczowym polane oliwą i posypane bazylią i parmezanem. Na szczęście Pani przyniosła też frytki. Wzięliśmy rozmówki polsko-francuskie i zaczęliśmy tłumaczyć dokładnie opis dania. Okazało się, że zamówiliśmy surową wołowinę. Próbując to „wykwintne” danie stwierdziliśmy jednomyślnie, że trzeba będzie iść na hamburgera. Gdy już chcieliśmy prosić o rachunek kelnerka przyniosła kolejny talerz tego „cudownego” dania. Ja z Kasią nie mogłyśmy powstrzymać się od śmiechu, a Piotrek był załamany. Na szczęście obok był bar w stylu McDonald’s  i tam dopiero nasz głodny marzyciel się najadł.

 

23.08.2010r. Trzeci dzień.


Rano wyruszyliśmy w drogę do Cannes, przysypiając w autobusie, bo jak zwykle śniadanie było bardzo wcześnie. Tam widzieliśmy port, gdzie stały luksusowe jachty. Byliśmy też przed budynkiem, w którym odbywa się festiwal filmowy. Przez chwile jak prawdziwe gwiazdy pozowaliśmy do zdjęć, aby potem jak najszybciej pójść na plażę. Piotrek nawet popływał w morzu, czego mu z Kasią bardzo zazdrościłyśmy, bo był okropny upał. Później pojechaliśmy do Monaco - jednego z najmniejszych państw na świecie. Tam zobaczyliśmy najpierw Ogród Egzotyczny, a potem zwiedziliśmy książęcy pałac. W czasie wolnym, którego mieliśmy bardzo mało, zjedliśmy pizze i pobiegliśmy do oceanarium. Po „ekspresowym biegu przez oceanarium” udaliśmy się do dzielnicy Monte Carlo i tam udało nam się nawet wejść do kasyna.  Nie mogę zapomnieć także o bardzo luksusowych samochodach od których Piotrka wręcz nie szło odciągnąć. Nocleg tego dnia był w Nicei. Wieczorem poszliśmy szukać morza. Niestety ze względu na zmęczenie i późną porę nie udało nam się znaleźć plaży. Ale mogliśmy poczuć klimat nadmorskiego miasteczka, które wieczorem tętni życiem. Spacer bardzo nam się spodobał, jednak zmęczeni ledwie doszliśmy do hotelu i od razu poszliśmy spać.

 

24.08.2010r. Czwarty dzień.


Opis wykonany przez Kasie:

Dzisiaj wyjątkowo mogliśmy sobie pospać do 6:45 i o 7:15 zejść na śniadanie, które niczym nie różniło się od poprzednich.  Rano zwiedziliśmy Niceę i gdy chodziliśmy po promenadzie okazało się, że z wczorajszego, wieczornego spaceru mieliśmy niedaleko do morza, ale ciemno było wiec mogliśmy nie zauważyć J John (przewodnik) zaprowadził nas na targ, gdzie pokupowaliśmy przyprawy i lawendę oraz kartki pocztowe. Około godziny 12 ruszyliśmy w stronę Eze i w trasie zatrzymaliśmy się na obiad (rybę z frytkami i deser). W Eze porobiliśmy mnóstwo zdjęć na wzgórzu. Kolejnym punktem wycieczki było Arles i tam zwiedzaliśmy miejsca gdzie przebywał van Gogh i poszliśmy na arenę, gdzie Piotrek zawołał aktora przebranego za gladiatora i zrobiliśmy sobie z nim zdjęcie. Jedna Pani z naszej grupy na widok przystojniak tak się ucieszyła, że zaraz wepchała nam się do fotki. Po chwili doszli jeszcze dwaj aktorzy i już była pełnia szczęścia, ah… te gołe klaty, zbroje, miecze…  Może wróćmy do rzeczywistości. Jadąc do Nimes staliśmy w korku i na dodatek jeszcze kazali nam się wracać. Gdy dojechaliśmy do hotelu postanowiliśmy o 21 spotkać się przy recepcji i wyruszyć w miasto na poszukiwania czegoś do zjedzenia. W pierwszej restauracji Pan miał nam do zaoferowania kanapki więc podziękowaliśmy i poszliśmy dalej. W kolejnej restauracji bez problemu dogadaliśmy się z kelnerem i zamówiliśmy pizze z deserem. Tym razem Piotrek idealnie wybrał, a Gosia i ja już trochę gorzej. Odbiłyśmy sobie za to deserkiem bananowym, który był wyśmienity. Po sytej kolacji pospacerowaliśmy wokół areny i wróciliśmy do hotelu.

P.S. Nimes nocą jest piękny.

 

25.08.2010r. Piąty dzień naszej wyprawy.


Znowu śniadanie było o godzinie 7.00. Niezbyt wyspani znieśliśmy torby i usiedliśmy do stołu. Rogaliki, bagietki, dżemy, miód, płatki i sok  pomarańczowy – typowe francuskie śniadanie. Już z samego rana wyjechaliśmy do Carcassonne i tam wdzieliśmy ogromną, średniowieczną twierdzę. Następnie udaliśmy się do Tuluzy i zwiedzaliśmy bazylikę St.Sernin, w której znajdują się relikwie św. Saturnina. Byliśmy także w zabytkowym ratuszu, ale nie zwracaliśmy już nawet zbytnio uwagi na to co mówił przewodnik – Pan Ryszard zwany przez nas John. Byliśmy okropnie głodni i gdy mieliśmy chwilkę wolnego od razu poszliśmy do McDonald’s. Później ruszyliśmy w drogę do Lourdes. Po zakwaterowaniu w hotelu poszliśmy w stronę groty. Tam w ekstremalnie krótkim czasie zobaczyliśmy podziemny kościół Piusa X, ale niestety do bazyliki już nie zdążyliśmy, bo o godzinie 19.00 ją zamknięto. Porobiliśmy trochę zdjęć, a jeden Pan z nasze wycieczki pokazywał Piotrkowi i Kasi jak najlepiej zrobić fotkę i złapać odpowiednio światło. Po „lekcjach” fotografii i tysiącu zdjęć ustawiliśmy się w kolejce do groty. Po modlitwie poszliśmy kupić specjalne buteleczki na wodę ze źródełka i przy okazji znaleźliśmy jakąś restauracje żeby coś przekąsić. Kasia czuła się źle wiec nasza wieczorna procesja stanęła pod znakiem zapytania. Na szczęście Piotrek wiedział jak poprawić siostrzane samopoczucie i poszliśmy ze świeczkami i tłumem pielgrzymkowiczów pod bazylikę.  Po niezapomnianych przeżyciach wróciliśmy na noc do hotelu.

 

26.08.2010r. Szósty dzień.


Kolejny raz wczesna pobudka i wyjazd. Po około 2 godzinach dotarliśmy do Foix, gdzie zobaczymy górujący nad starówką zamek z trzema wieżami. Mimo, że Pan Ryszard (zwany John) opowiadał historie twierdzy i ciekawostki związane z Pirenejami my jak zwykle w polowie historii zasnęliśmy. Jednak uroki morza śródziemnego potrafią zmęczyć. Po kolejnych kilku godzinach jazdy autobusem dotarliśmy do Andory- miniaturowego państwa położonego w malowniczych dolinach Pirenejów. Widzieliśmy wzdłuż drogi i na stokach gór przepiękne domki wykończone drewnem i kamieniem, co stwarzało cudowny nastrój. W centrum Andory poszliśmy do restauracji coś zjeść. Piotrek nie zniechęcił się i wybrał wołowinę, a Kasia królika. Wykorzystując wyjątkowo długą przerwę na obiad zamówiliśmy dodatkowo desery i przepyszną, mocną kawę. Pochodziliśmy jeszcze chwilkę po mieście i wyruszyliśmy późnym popołudniem w stronę Hiszpanii na Costa Brava. Tam zakwaterowaliśmy się w hotelu i szybciutko poszliśmy na plażę. Niestety słońce zdążyło już zajść, wiec opalałyśmy się z Kasią przy świetle księżyca, a Piotrek nie mógł się nacieszyć morzem. Na koniec naszego spaceru po plaży cali byliśmy mokrzy. Wróciliśmy do pokoi się przebrać i resztę wieczoru spędziliśmy przy hiszpańskiej muzyce i owocowych koktajlach.

 

27.08.2010r. Siódmy dzień.


Jak co dzień po śniadaniu, najedzeni i uśmiechnięci, wyruszyliśmy na dalsze zwiedzanie. Tego dnia mieliśmy w planach zobaczenie Barcelony. Po drodze zabraliśmy drugiego przewodnika – Pana Jerzego, który już w autobusie zaczął opowiadać o Hiszpanii. Na miejscu spacerowaliśmy uliczkami Barcelony, byliśmy w dzielnicy Gotyckiej, gdzie mieliśmy możliwość zobaczenia Katedry oraz Pałacu Królewskiego. Zobaczyliśmy także dzieła słynnego architekta Antonia Gaudiego: katedra Sagrada Familia (która jest dalej w budowie), domki Gaudiego oraz Park Guell, gdzie udało nam się zjeść obiad. Byliśmy również na stadionie olimpijskim (jak Pan Jerzy stwierdził – warto tam zajrzeć bo jest dużo bezpłatnych toalet). Widzieliśmy także słynną barcelońską fontannę (niestety w dzień, a nie w nocy). Jednak najważniejszym punktem wyprawy okazał się stadion FC Barcelony  Camp Nou. Gdzie Piotrek mógł pooglądać puchary drużyny i przejść przez jeden z największych stadionów świata. Zwięczeniem naszej wycieczki po Barcelonie był spacer słynną ulicą Las Ramblas, gdzie mogliśmy podziwiać różnych mimów. Kupiliśmy tam także bardzo wyjątkowy szalik (przynajmniej dla Piotrka) –szalik FC Barcelony. Po powrocie z Barcelony pobiegliśmy do swoich pokoi po ręczniki i od razu poszliśmy na basen. Potem jeszcze wyszliśmy na ostatnią kolację i siedząc do nocy oglądaliśmy zdjęcia z całej wyprawy.

 

28.08.2010r. Dzień ostatni .


Tego dnia zaraz po śniadaniu jak zwykle wsiedliśmy do autobusu. Niestety nie jechaliśmy do kolejnej ciekawej miejscowości, tylko na lotnisko. Przed godziną 15 byliśmy już w Polsce, gdzie pierwszy raz od tygodnia zobaczyliśmy deszcz. Poszliśmy jeszcze po bagaże i ruszyliśmy w podróż z Katowic do Zawidowa. Trochę smutni, że tak nam szybko miną ten wspaniały wyjazd. Ale jestem przekonana, że marzenie Piotrka spełniło się w 100% i będzie zawsze pamiętał tą wycieczkę.