Moim marzeniem jest:

Włoska riviera

Dawid, 9 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Poznań

Status marzenia: spełnione

pierwsze spotkanie

2005-10-09

W ciepłe i słoneczne jesienne południe ruszamy (Dominika, Basia i ja, czyli podekscytowany obserwator :)) do Kościana, gdzie mieszka nasz Marzyciel - chory na mukowiscydozę dziewięcioletni Dawid. Humory dopisują, ale już na ulicy Głogowskiej czeka nas "niespodzianka" w postaci gigantycznego korka. Koniec "Polagry" i do tego wybory... No tak, tego nie przewidziałyśmy. Nie tracąc zapału i pozytywnego nastawienia pełzniemy w sznurze samochodów do Stęszewa. Potem jest już lżej, na miejsce docieramy prawie punktualnie. Po nadmuchaniu baloników obładowane podarkami i gadżetami poszukujemy domu naszego Marzyciela wzbudzając przy tym niemałe zainteresowanie i śmiech hasających po podwórku dzieciaków. Z opresji ratuje nas mama Dawida, która całe zajście obserwowała z okna.

W mieszkaniu poznajemy trzy siostrzyczki: 11 - letnią Klaudię, 13 - letnią Noemi oraz pełnoletnią już Natalię. Z pokoju powoli wychodzi nieco zmieszany Dawid i niepewnie wita się z nami. Po chwili napięcie znika, a Dawid z uwagą i radością ogląda klocki, które otrzymał w charakterze lodołamacza. Prezent okazuje sie strzałem w dziesiątkę.

Dawid doskonale orientuje się w celu naszej wizyty toteż szybciutko zaczyna rysować swoje marzenia, a my rozmawiamy z resztą rodzinki przy miłym poczęstunku. Panuje cudowna, ciepła atmosfera radości. Dawid jednak cały czas zastanawia się co namalować - w końcu zdecydować się na jedno marzenie to nie lada stuka! Zaczynamy zachęcać chłopca do myślenia - może jest miejsce, które chciałby odwiedzić lub spotkać sie z kimś sławnym? Po chwili Dawid wykrzykuje spontanicznie - Włochy! Zadowolony biegnie rysować. Gdy wraca na kartce widać narysowany przez niego dom, w którym mieszka, zamknięty na klucz - zatem wyjazd!

Po dopełnieniu wszelkich formalności musimy się zbierać, a wierzcie, że jest ciężko bo zdążyłyśmy już zaprzyjaźnić się z tą przesympatyczną rodzinką. Teraz pozostaje nam robić wszytko żeby jak najszybciej spełnić marzenie Dawida i zobaczyć uśmiech na jego ślicznej buzi :)

inne

2006-06-03

Pisanie tej relacji nie jest dla mnie łatwym zadaniem, gdyż ciężko obiektywnie i bez większych emocji spojrzeć na cały wyjazd. Przychodzi mi na myśl tyle wspomnień, tyle wspaniałych chwil, że musiałabym napisać kilkadziesiąt stron, żeby je przedstawić, a i tak nie dałabym rady ubrać przeżyć w słowa.

Dzień pierwszy
Ten dzień, tak samo zresztą jak następny przeznaczony był na dojazd. Basia i ja wyjechałyśmy z Poznania około godziny 8.00 z sympatycznym i wesołym kierowcą Jarkiem. Za niecałą godzinę byliśmy już w Kościanie, gdzie podekscytowany Dawid i reszta jego rodzinki ładowali bagaże i zajmowali miejsca w jakże wygodnym Mercedesie, nazywanym przez nas potocznie busikiem. Atmosfera panowała naprawdę rewelacyjna, a żartom nie było końca. Wszystko szło zgodnie z planem - przejazd do Czech, nocleg w hotelu.

Dzień drugi
Trasa przejazdu stawała się, ku uciesze dzieciaków i nas samych, coraz ciekawsza - czeskie przełęcze i zamki na wzgórzach, przeprawa przez centrum Wiednia, wreszcie wspaniałe austriackie Alpy i niezliczone (choć przez nas i owszem, zliczone w drodze - jest ich 35) tunele wzbudzały wielkie emocje. Jedynym zaskoczeniem była pogoda, która wbrew naszym oczekiwaniom z godziny na godzinę się pogarszała i w miarę jak zbliżaliśmy się do Włoch było paradoksalnie coraz zimniej i bardziej mokro. Na szczęście był to tylko kolejny powód do żartów, a dobre humorki niezłomnie przy nas trwały. Dotarliśmy do hotelu bez większych problemów i po bardzo smacznej, ale przede wszystkim obfitej kolacji (okazuje się, że dla Włochów spaghetti jest tym, czym zupa u nas i poprzedza właściwy obiad) podanej przez przesympatycznych właścicieli pognaliśmy nad morze. Choć było późno, po nikim nie było widać zmęczenia, a jedynie ogromną radość. Potem już tylko szybko do łóżek i spać.

Dzień trzeci
Na ten dzień zaplanowane było zwiedzanie Wenecji. Po śniadaniu dojechaliśmy do Punta Sabbioni, skąd wypływają statki do Wenecji. Mimo deszczowej pogody dziarsko ruszyliśmy po nowe wrażenia. Atrakcji było mnóstwo - obejrzeliśmy Most Westchnień, zwiedziliśmy bazylikę św. Marka i przepłynęliśmy Canale Grande wodnym tramwajem. Wszyscy byli zadowoleni, a z twarzy Dawidka ani na moment nie znikał uśmiech. Mówili potem, że nie mogli uwierzyć,, że widzą to wszystko na własne oczy. Po południu poczuliśmy prawdziwą atmosferę Wenecji, zaświeciło słonko, grała muzyka, na Placu św. Marka gromadziło się coraz więcej turystów. Gdy wszystkie "zdjęcia do albumu" zostały zrobione, a pamiątki zakupione, dotarliśmy stateczkiem do naszego portu, gdzie czekał już na nas stęskniony kierowca Jarek. A później już znowu kolacja z pysznościami włoskiej kuchni, prysznic i do łóżek, bo wszyscy padaliśmy z nóg, choć Dawid, Klaudia i Noemi usilnie zapewniali, że wcale tak nie jest.

Dzień czwarty
Nadszedł czas, żeby marzenie Dawidka spełniło się na dobre - chodziło przecież głównie o włoskie morze, zabawę na plaży i słońce! Na szczęście pogoda dopisała i Dave z siostrami szalał i w piasku i w wodzie, budował zamki, zbierał muszelki, opalał się i przez cały czas dosłownie skakał z radości. Śmiać mi się chce, gdy przypominam sobie słowa Lidki, mamy naszego Marzyciela, która skwitowała to stwierdzeniem, że Małemu "euforia uszami wychodzi". Ale tak rzeczywiście było i widziałyśmy, że o to chodziło, że to właśnie było to MARZENIE ukryte gdzieś na dnie serduszka. Po południu, już nieco opaleni wybraliśmy się na przechadzkę do sąsiedniej miejscowości, Cavallino, a potem odbyliśmy kolacjowo - prysznicowo - łóżkowy rytuał, z wieczornym spacerkiem nad morze.

Dzień piąty
Czwartkowe przedpołudnie upłynęło nam pod hasłem: "powtórka z rozrywki", ponieważ od rana plażowaliśmy. Radość Dawidka nie była jednak ani trochę mniejsza. Tak samo cieszył się każdą chwilą spędzoną nad włoskim morzem i tak samo dzielił tę radość z rodziną i nami, wolontariuszkami Fundacji. Nas natomiast cieszyło jego szczęście, to, że dobrze się czuł i wszystko było tak, jak miało być, a nawet lepiej. Po pobycie na plaży pojechaliśmy do pobliskiego Lido di Jesolo obejrzeć miasteczko, po czym wróciliśmy do hotelu. Ostatnia kolacja upłynęła jak w zwykle w szalenie wesołej atmosferze. W drodze nad morze udało nam się w końcu policzyć kroki (było ich nieco ponad 700), gdyż za każdym razem o tym zapominaliśmy. Po powrocie trzeba było się tylko spakować i byliśmy gotowi do wyjazdu.

Dzień szósty
Wcześnie rano poszliśmy pożegnać się z morzem, zrobić ostatnie fotki i jeszcze raz spojrzeć na piękny krajobraz Riwiery Adriatyckiej. Po śniadaniu jeszcze tylko znieśliśmy bagaże, uwieczniliśmy na wspólnym zdjęciu Laurę - właścicielkę hotelu i z dwoma już kierowcami wyruszyliśmy w powrotną drogę. Żal było odjeżdżać, to fakt. Staraliśmy się jednak nie tracić pozytywnego nastawienia. Droga powrotna trochę się wydłużyła m.in. przez korek na autostradzie, ale bez większych przeszkód dojechaliśmy najpierw do domu naszego małego Marzyciela, potem do Poznania. Tym samym, nasz wyjazd dobiegł szczęśliwego końca.

Wyjazd do Włoch dostarczył nam wszystkim, a przede wszystkim Dawidowi wielkich, fantastycznych przeżyć, chwil, których chyba nigdy nie zapomni. Ten wyjazd spełnił jego Marzenie. Cudownie było patrzeć na radość i uśmiech na jego buzi. Ten sam uśmiech gościł też na naszych twarzach. Z tego miejsca chciałam podziękować wszystkim, którzy pomogli spełnić to marzenie, ale także, a może zwłaszcza wspaniałej rodzinie, i oczywiście Tobie, Dawidku że mogłam z Wami przeżyć cudowne chwile i przygody. Gdyby nie Wasze nastawienie i pogoda ducha, ten wyjazd nie byłby wspaniały. Wspólnie udało nam się stworzyć coś, co na długo pozostanie w naszych sercach i zbudować przyjaźń, która, mam nadzieje, przetrwa.