Moim marzeniem jest:

Wyjazd do Disneylanu

Marcelina, 10 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Poznań

Status marzenia: spełnione

pierwsze spotkanie

2006-04-27

Czwartkowe popołudnie. Spotykam się z Agnieszką i Kariną nad Motławą w Gdańsku. Śliczne słońce, piękne widoki i wyjazd do marzycielki - istna sielanka.

Po krótkiej podróży, właściwie bez żadnych problemów dojeżdżamy do Ostaszewa, w którym mieszka Marcelinka. Wjeżdżamy na podwórze i już od progu wita nas mama marzycielki. Wprowadzane przez mamę wchodzimy do pokoju Marceliny, która okazuje się być przeŚliczną, choć nieco małomówną dziewczynką. We wstępnym wywiadzie, który udało się przeprowadzić przez telefon dowiedziałyŚmy się, że Marcela uwielbia lalki Barbie, a najbardziej przebierać je i co najważniejsze zmieniać im buty. Dlatego też jako lodołamacz nasza nowa marzycielka dostała od nas ciuszki i mnóstwo par butów dla swoich lalek. Jak się jednak okazało nie tak łatwo odpakować tak solidnie zapakowany zestaw. Ale przy pomocy paznokci, zębów a także i nożyczek w końcu się udało :)

Kiedy ulubiona lalka została już ubrana, a buty można jej było zmieniać do woli nadszedł czas na najważniejsze pytanie. Marcelinka ani przez moment się nie wahała. "Chciałabym dostać Yorka i pojechać do Disneylandu". Nadszedł więc czas na ustalenie, które marzenie jest tym największym i najważniejszym. Marzycielka i tym razem również nie zastanawiała się zbyt długo - wyjazd do Disneylandu okazał się tym najskrytszym pragnieniem. Czas zatem wziąć flamastry i blok i zabrać się do przelewania marzenia na papier. Gdy Marcelina tworzyła swoje dzieło jej mama pokazała nam nie kogo innego tylko żółwia Franklina. Ale nie takiego o jakim marzy nasza inna marzycielka 4-letnia Sandra, tylko prawdziwego żywego żółwia o imieniu Franklin.

Marzenie zostało narysowane, a na nas spadł przyjemny obowiązek skosztowania pysznego ciasta, którym poczęstowała nas mama Marcelinki. Potem jeszcze tylko podpisanie papierów, ostatnie wspólne zdjęcia i na nas już czas. Wracamy do Trójmiasta bogatsze o poznanie kolejnego, pięknego marzenia.

inne

2006-10-29

Każdy dzień naszej wyprawy był wielkim wydarzeniem: podróż do Warszawy po prawie bezsennej (z emocji) nocy, lot samolotem, przyjazd do Disneylandu i codzienne odkrywanie nowych atrakcji parku.

Co było najwspanialszym przeżyciem? Obserwowanie Marceliny i dzielenie z nią tych niesamowitych chwil - przełamywanie przez nią strachu przed jazdą kolejką górską, bicie rekordu na laserach (w sumie zaliczonych 5 kolejek!), zbieranie autografów ukochanych bohaterów - szczegóły tego niesamowitego wyjazdu opisała sama Marcelina, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna!!!

W imieniu Fundacji oraz rodziny Marceliny pragnę serdecznie podziękować tym wszystkim, którzy pomogli nam spełnić to marzenie, m.in. firmie Duda-Watin i wspaniałemu kierowcy panu Stefanowi za transport do Warszawy oraz firmie Volkswagen za użyczenie auta, którym wróciliśmy z Warszawy. Dziękujemy!!!

Marsi - to dla mnie prawdziwy zaszczyt, że Ciebie poznałam i mogłam być świadkiem, jak spełnia się Twoje marzenie.

RELACJA MARCELINY:

Dzień pierwszy:
Czwartek, 26 października, godz. 4:00 - pobudka. Nie spałam aż do 3:00 z wrażenia i troszkę ze stresu przed moim pierwszym lotem samolotem. O godz. 5:00 podjeżdża nasz miły kierowca - pan Stefan, z przemiłą panią Wiesią, extra samochodem pod nasz dom i ruszamy na lotnisko do Warszawy. Troszkę się przespałam, a potem pan Stefan pokazał nam kawałek Warszawy. Na lotnisku odprawa, a za bramką mama ze mną rusza osobnym długim korytarzem do tylniego wejścia samolotu. Usiadłyśmy na swoich miejscach, a chwilę potem wszyscy weszli do samolotu. Po jakimś czasie samolot ruszył, a ja bałam się coraz bardziej! Jechał, jechał, jechał aż w końcu... poleciał w górę!!! Gdy był już w górze, było nawet fajnie! Po dwóch godzinach dolecieliśmy do Paryża. Potem pojechaliśmy autobusem do naszego hotelu NEW PORT, a w nim zostałam mile zaskoczona, ponieważ dostałam śliczne upominki. Posiedzieliśmy trochę w hotelu, a potem wyruszyliśmy do VILLAGE koło Disney Parku. Tam chwilkę pochodziliśmy po sklepach, a potem zjedliśmy kolację. Kolacja była bardzo pyszna, ale w pewnym momencie do restauracji wszedł... potwór (bo wszystko było przygotowane na HALLOWEEN), a potwór był naprawdę straaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaszny!!! Ja ze strachu próbowałam schować się przed nim za słomkę od mojej coca-coli, ale wiadomo, że mi się nie udało i reszta się ze mnie śmiała! Wróciliśmy do hotelu i poszliśmy spać (było już bardzo późno).

Dzień drugi:
Rano wstaliśmy o 9:00 na śniadanie, a po nim ruszyliśmy w drogę do DISNEYLANDU!!! Ale zanim wyruszyliśmy, miałam przyjemność spotkać się z... Goofym, zrobić z nim zdjęcie i dostać autograf. Na środku głównej ulicy Disneylandu stoi prześliczny zamek śpiącej królewny, a przed nim olbrzymia dynia, a w środku niej można było zrobić sobie makijaż na Halloween. Najpierw poszliśmy na karuzele- słonie, filiżanki. Potem na lasery, które spodobały mi się tak bardzo, że jechałam na nich trzy razy! Pojechaliśmy kolejką wokół Disneylandu, a potem pojechaliśmy kolejką na wyspę. Jechała strasznie szybko i miała ostre zakręty! Bałam się tak, że nawet nie miałam siły krzyczeć!!! Poszliśmy też pojeździć na gokartach, ale trochę nam to nie wychodziło. Wszędzie były okropnie długie kolejki, ale na szczęście miałam niebieską plakietkę z myszką Miki i wchodziłam bez kolejki od wyjścia! O 17:00 zjedliśmy obiad, pozwiedzaliśmy jeszcze trochę Disney Park i wróciliśmy do hotelu, żeby pójść spać, bo następnego dnia mieliśmy jeszcze trochę do zwiedzania.

Dzień trzeci:
Wstaliśmy też o 9:00, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w drogę! W hotelu nie było Goofy ego tylko Minnie, a jeszcze wcześniej Pluto, ale niestety każdy chciał się z nimi spotkać i była duża kolejka, to nie czekałam tylko poszłam do tego magicznego miejsca. Tego dnia najpierw zwiedziliśmy Disney studio. Znów zaczęliśmy od karuzeli - latających dywanów. W Disney studio było mnóstwo postaci! Spotkałam się z Dżinem, myszkami, Woody m i Tessy (z Toy story), Iniemamocni, czarnoksiężnikiem i wiewióreczką! Pojechaliśmy kolejką, gdzie pokazano nam jak się robi efekty specjalne. Widzieliśmy sztuczny deszcz, ulewę, wybuch, burzę i spłynął na nas wielki strumień wody. Widzieliśmy paradę, na której zdobyłam jeszcze autograf Cruelli Demone (101 dalmatyńczyków). Znów poszliśmy do Disney Parku. Mama namówiła mnie jeszcze raz na tę strasznie szybką kolejkę, która jeździ po wyspie. A potem znów jechałam trzy razy na laserach! Wieczorem poszliśmy do VILLAGE do sklepów. Tam znów kręcił się potwór, którego tak się bałam, ale na szczęście go nie spotkałam! Wróciliśmy do hotelu i poszliśmy spać, bo nazajutrz trzeba było już wyjechać. A tak było fajnie...

Dzień czwarty:
Wstaliśmy o 9:00, zjedliśmy śniadanko i pochodziliśmy trochę po hotelu, bo o 12:35 mieliśmy autobus na lotnisko. O 16:00 mieliśmy samolot, oddaliśmy bagaże i czekaliśmy, ale niestety samolot się spóźnił i był o 16:25. W końcu wsiedliśmy do samolotu. Było nam smutno, że musimy już odjeżdżać. Ale już się nie bałam lecieć, a nawet bardzo mi się spodobało i mogłabym latać częściej! Po dwóch godzinach wylądowaliśmy w Warszawie i wysiedliśmy z samolotu. Była okropna pogoda! Strasznie padał deszcz! Na lotnisku czekał na nas baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo fajny kierowca! Pojechaliśmy samochodem do domu. Po drodze jeszcze zatrzymaliśmy się, żeby coś zjeść. Dojechaliśmy do domu o godz. 00:30 i poszliśmy spać. Ta wycieczka była czymś wspaniałym, cudownym, prześlicznym! I wiem jedno: Że zawsze trzeba marzyć! I że Pani Wiesia to Super wolontariuszka i chyba lepszej nie ma!