Moim marzeniem jest:

Chciałbym zwiedzić Szkocję

Przemek, 14 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Kraków

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2006-05-19

 

Kierunek - Nowy Sącz. Cel - marzeniowy rzecz jasna!!! Deszczową porą piątkową wybraliśmy się w 4-osobowym składzie do dwójki marzycieli. Po pokonaniu wszelkich przeszkód drogowych [czyt. "polskich dziur" i korków]- podziękowania dla niezrównanego kierowcy- Pana Tadeusza, dotarliśmy do domu Marzycieli. Danusia i Przemek, jak na prawdziwych gospodarzy przystało powitali nas kubkiem gorącej kawy. Lodołamacze były poniekąd zbędne, ponieważ pierwsze lody zostały błyskawicznie przełamane. 15-letni Przemek dostał prezent, który stwarza poważne zagrożenie dla domowych ścian - zestaw do graffiti. Dla młodszej siostry Danusi przewidziane zostały programy komputerowe: nauka tańca i karaoke - czyli to, co dziewczynka lubi najbardziej : Choć zaznaczyła, że w szkole najbardziej lubi muzykę i ... fizykę.... Niebawem przyjechał tata, który na czas naszej wizyty musiał zrobić sobie przerwę w pracy. Podjęcie decyzji o marzeniu było niezwykle trudne: zarówno Danusia, jak i Przemek nie mogli się zdecydować. Trwały wspólne narady lecz w konsekwencji nie udało nam się uzyskać informacji o marzeniach. Zostawiliśmy im 3 dni do zastanowienia: wstępne opcje były następujące: 

Danusia: Grecja, iPod, zagrać w "Kryminalnych" z Maćkiem akościelnym (entuzjazm mój ogromny :).... 

Przemek: Jessie James (oj ! postać wzbudzająca dużo kontrowersji...), MP4...... 

Decyzja zapadła w poniedziałek: Danusia marzy o podróży do Paryża, a Przemek chce zwiedzić Szkocje!!!

spełnienie marzenia

2006-08-31

 

"Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz co ci się trafi" (Forrest Gump)

A zaczęło się tak...

31 sierpnia

Spotkanie na zatłoczonym krakowskim lotnisku oznaczało oficjalny początek wyprawy, wyprawy, która jak w pudełku czekoladek u Foresta Gumpa, zapowiadała wiele niespodzianek.

Początkiem marzenia było jednak zapięcie pasów w samolocie. I tak po przeprawieniu się przez niezliczoną ilość bramek, rentgenów i ochroniarzy usiedliśmy w samolocie. Jedni z uśmiechem na twarzy (Przemek), drudzy (cała reszta) ze strachem i obawą. Prezentacja stewardess, co robić w sytuacjach wielu np. "lądowania" w oceanie i byliśmy gotowi do wyruszenia w podróż Przemkowych marzeń. W czasie lotu nastroje towarzyszyły zmienne, raz śmiech, a za moment powaga spowodowana turbulencjami i tak na zmianę pocieszając się, a po chwili strasząc wzajemnie (specjalność marzyciela) dolecieliśmy na lotnisko w Edynburgu. Jeszcze tylko odprawa i oczom naszym ukazali się... trzej sympatyczni panowie. Oficjalne powitanie, prezentacja kto jest kim i, który to ten najważniejszy - marzyciel i już jechaliśmy do hostelu, zahaczając po drodze o TESCO. A w hostelu... wystarczyło tylko położyć głowę na poduszce i po chwili wszyscy znaleźliśmy się w świecie snów.

1 września

Obudziły nas promienie słońca, które oświetliły pokój, ale także pokazały widok z okna zapowiadający różnorodność szkockiego krajobrazu. Jeszcze śniadanie i już gotowi byliśmy na podbój Edynburga. Najpierw wizyta w The National Trust for Scotland, a potem tylko zwiedzanie. The Gorgian House i Newhailes - dwa historyczne domy, które przeniosły nas wstecz o ponad 200 lat i pokazały spory kawałek szkockiej historii. Następnie przyspieszona podróż do rzeczywistości spowodowana zagubieniem się w pięknym, lecz wielkim Edynburgu. I choć nie często to robię, wtedy wychwalałam istnienie telefonów komórkowych, bo dzięki nim szybko się odnaleźliśmy i w powiększonym gronie ruszyliśmy w stronę Bigosu - polskiej knajpki w której stołowaliśmy się przez 3 dni. Potem jeszcze wizyta w redakcji Dawida - organizatora, przewodnika, dobrego ducha całej wycieczki i następnym celem był już tylko hostel.

2 września

Dzień rozpoczął się wcześnie, bo o 8:00 już mieliśmy czekać przed hostelem, skąd zapakowani w dwa samochody ruszyliśmy w nieznane. Pierwszym celem jak się okazało był St. Andrews Cathedra i St. Andrews Castle. Stary, zabytkowy cmentarz ogrodzony murem zza którego wyłaniał się zupełnie nieoczekiwany, śliczny krajobraz. Na środku cmentarza katedra, a raczej jej ruiny. Udało nam się jednak wejść na szczyt i pomimo nie najlepszej pogody pooglądać miasto z wysokości. Kolejnym zabytkiem był zamek. Zwiedziliśmy każdy kąt i zaglądnęliśmy do każdej dziury, gdyż był to pierwszy szkocki zamek jaki udało nam się zobaczyć. W samochodzie zakomunikowano nam, że była to tylko zapowiedź tego, co zobaczymy za chwilę. I nie wiedząc czego możemy się spodziewać, bo zamek St. Andrews już zrobił na nas duże wrażenie pojechaliśmy dalej. Dunnottar Castle - jedna bramka, druga bramka i oczom naszym ukazał się widok, którego żadne z nas jeszcze długo, a może nawet nigdy nie zapomni. Góry, woda, a zamek pośrodku. Oczy zrobiły się ogromne, jakby to miało spowodować, że więcej zobaczymy. Na twarzach pojawiły się uśmiechy i miny pełne niedowierzania. Patrząc, bezwiednie za sprawą wyobraźni przenieśliśmy się w przeszłość i jak w filmie oglądaliśmy najazdy na zamek. Urok i czar zamku sprawił, że zamiast zwiedzać staliśmy jak wmurowani i wpatrywaliśmy się w widok, jak z filmu nie mogąc dalej uwierzyć, że to nie kino, ale rzeczywistość. Silne podmuchy wiatru skutecznie nas zaczarowały i gdyby nie to, że czas nas gonił stalibyśmy tak wpatrzeni jeszcze bardzo długo. Zamkowi w środku również niczego nie brakowało... no może poza kilkoma ścianami. Niezliczona ilość pomieszczeń, lochów i tajemniczych zakątków również robiła wrażenie. Ostatnie spojrzenie na zamek, zdjęcia pamiątkowe i musieliśmy już wracać.

3 września

Po wrażeniach z dnia poprzedniego wydawało nam się, że już nic nie jest w stanie nas zaskoczyć. Pomyliliśmy się...
Cel wycieczki - Highlands Pobudka wcześniej niż dnia wczorajszego sprawiła niewielkie problemy, ale dzięki dobrej organizacji z prowiantem w plecaku i nową energią byliśmy gotowi na czas. Jechaliśmy i jechaliśmy, a jadąc podziwialiśmy, a było co podziwiać... ach... pięknie było. Góry nieśmiale wychylające się zza mgły. Strumyczki wolno i ospale spływające po zboczach górskich. Gdzieniegdzie domek schowany między drzewami. Pasące się owce, barany i przede wszystkim długowłose krowy. Puste drogi, krople deszczu rozbijające się o szyby samochodów, spokój i cisza...
Ale tego dnia nie zabrakło również typowo szkockich kulinarnych akcentów. Mieliśmy bowiem okazje zjeść specjał szkockiej kuchni narodowej, przyrządzany z owczych podrobów (wątroby, serca i płuc), wymieszanych z cebulą, mąką owsianą, tłuszczem i przyprawami, zaszytych i duszonych w owczym żołądku - haggis.

4 września

Dnia poprzedniego padało, więc tego dnia po prostu musiało być słońce. I tak też się stało. W planach mieliśmy dłuuugi spacer więc słoneczna pogoda jak najbardziej nam odpowiadała. Wycieczkę zaczęliśmy od Mary King's Close czyli tak zwanego podziemnego miasta. Przywitał nas sympatyczny pan, który po chwili wprowadził nas w mury historycznego, a tym samym mrocznego Edynburga. Przygoda ta wywołała wiele emocji, a tym samym dodała energii do dalszego poznawania już nadziemnego miasta. Kolejnym miejscem, do którego się udaliśmy było Dynamic earth - muzeum nazywane podróżą w głąb Ziemi. Przeżyliśmy wybuch wulkanu, roztopy lodowców i trzęsienie Ziemi. Mieliśmy też okazje dotknąć skały lodowej i przyjrzeć się tropikom. Następnym celem była wieża Calton Hill z której po wyjściu na szczyt ( .... schodów ) oczom naszym ukazał się słoneczny Edynburg. Wysokość wierzy sprawiła, że widzieliśmy najdalsze fragmenty miasta. Był i zabytkowy zamek, i nowoczesne budowle. Widać było piętrowe autobusy i malutkich ludzi biegnących przez zatłoczone ulice miasta. Była zatoka i góry... było wszystko to, co stwarza fantastyczny klimat Edynburga, który poczuć można spacerując ulicami. Tego dnia zabrano nas w jeszcze jedno miejsce i pomimo tego, że historia jego nie jest zbyt długa i, że ze Szkocją zbyt dużo nie ma wspólnego to warto było i tam zajrzeć. Owe miejsce to Świetlica - budynek niepozorny i nie zapowiadający tego, co dzieje się w środku, a dzieje się wiele. Jest to miejsce spotkań Polaków. Od progu było czuć sympatyczną i radosną atmosferę. Na obiad grochówka i polski chleb. Dookoła Polacy wymieniający się doświadczeniami minionego tygodnia, a z głośników było słychać polskie przeboje. Było tak miło, a przede wszystkim rodzinnie, że aż wychodzić się nie chciało.

5 września

Biorąc pod uwagę pogodę w kratkę, z jakiej znana jest Szkocja nie zdziwił nas zbytnio fakt, że we wtorkowy poranek miasto tonęło w deszczu. Głównym hasłem ostatniego dnia pobytu był zabytek, który jak Wawel w Krakowie jest obowiązkowy do zwiedzenia - tak samo Zamek w Edynburgu po prostu trzeba zobaczyć. Kierując się więc tym stwierdzeniem zaopatrzeni w przeciwdeszczowe kurtki ruszyliśmy w stronę Zamku. Zwiedzaliśmy i zwiedzaliśmy... nie spaliśmy tylko zwiedzaliśmy. Podobało się bardzo, najbardziej chyba królewskie klejnoty i ogromne kominki w prawie każdej komnacie. Pogoda przeszkadzała, ale my się tak łatwo nie poddaliśmy i w kolejne miejsce do zwiedzenia ruszyliśmy. A następnym miejscem było... Museum of Scotland. Muzeum w którym było wszystko. Najnowsze urządzenia, które najwięcej radości sprawiły, ale także niesamowita ilość wypchanych zwierzątek, które również ogromnie zaciekawiły. I gdyby nie to, że czas nieubłaganie mijał weszlibyśmy do każdej z sal i zobaczyli wszystko, co można było zobaczyć. Na koniec jeszcze pożegnalny posiłek w Bigosie i już musieliśmy zacząć myśleć o lotnisku i samolocie, który czekać miał na nas o 21:10. Jeszcze pamiątkowe zdjęcia, oficjalne i mniej oficjalne podziękowania i musieliśmy jechać na lotnisko. A na lotnisku... nie pozostało nam nic innego jak tylko się pożegnać i obiecać sobie, ale i ludziom, którzy niesamowicie nam pomogli, że jeszcze kiedyś tu wrócimy...

6 września

O godzinie 00:55 szczęśliwie wylądowaliśmy na krakowskim lotnisku. Poszukiwanie bagaży, odprawa paszportowa i marzenie dobiegło końca.
Na zakończenie nasuwa mi się tylko jedno zdanie, które ukazuje sedno tego marzenia.
"Kiedy ktoś marzy samotnie, to jest to tylko marzenie;
Kiedy marzymy wszyscy razem to staje się to rzeczywistością" (Helder Camara)
I tak marząc w gronie wielkim udało nam się spełnić marzenie Przemka.

Za pomoc i zaangażowanie dziękujemy :
-Liniom lotniczym "Sky Europe Airlines",
-Dawidowi, Mariuszowi, Kasi, Markowi, Justynie, Anecie, Danielowi, Magdzie, Łukaszowi, Grecie, Ewie,
- "Bigosowi" czyli Dariuszowi Krzysiakowi,
-Organizacji "The National Trust for Scotland",
-Gościom Koncertu Charytatywnego Renaty Przemyk,
-Wszystkim, którzy w jakiś sposób przyczynili się do spełnienia marzenia Przemka,