Moim marzeniem jest:

Hiszpania i podglądanie egzotycznych ryb

Sebastian-Kuba, 15 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Łódź

Status marzenia: spełnione

pierwsze spotkanie

2007-01-10

 

No i rusza znów maszyna w Łodzi. Jedziemy do Sebastiana, choć tak naprawdę to najlepiej mówić do niego Kuba - taka mała zmyłka.:-)

 

Po rozmowie z mamą, w pierwszej chwili nie bardzo wiemy na jaki lodołamacz się zdecydować, ale po zastanowieniu... mama mówiła o rybkach, o akwarium... a może jakaś rybka? Monika wypatrzyła od razu rodzinę rybek, czyli państwa Skalarów. Uzbrojone w dwa, nieco cieknące woreczki z rybkami pukamy do domku, w którym poznamy Kubę. Rybki zyskują sympatię i zaraz wpuszczamy je do akwarium (bytująca tam molinezja ma nam to trochę za złe, ale nie ma wyboru - goście są dużo więksi, no i... piękniejsi).

 

Kuba wygląda na zadowolonego, ale coś przycichł. Rodzice mówią, że wczoraj buzia mu się nie zamykała, a dziś? Chyba inaczej sobie to wszystko wyobrażał? Ale na wszystko najlepsza jest gorąca herbata, mama Kuby wie o tym dobrze. Przy herbatce poznajemy jeszcze Stefana - dorodnego kocura wylegującego się przed kominkiem i od słowa do słowa rozmowa się toczy.

 

Kuba ma przygotowane marzenie - laptop, taki który mógłby z nim jeździć na blacie wózka. Nic nie mamy do laptopa, ale gdy zaczynamy opowiadać o innych marzeniach okazuje się, że Kuba oglądał naszą stronę, stwierdził że podobała mu się bardzo. Kuba nie ma idola z którym chciałby się spotkać, ale za to powraca zainteresowanie rybkami, przecież można podróżować i w ciepłym morzu zobaczyć kolorowe rybki!!! Kuba lubi jeździć i oglądać świat za oknem, nie ma ku temu zbyt wielu okazji. Widać, że perspektywa wyjazdu jest dla niego bardzo intrygująca.

 

Kubusiu - nie podjąłeś jeszcze decyzji, ale mamy nadzieję, że po rozmowie z nami wiesz, iż marzeń nie trzeba ograniczać, brać na rozum, analizować. Że masz prawo mieć marzenia, tak jak każdy, a w naszej fundacji to Ty decydujesz, co jest Twoim marzeniem i co da Ci wiele radości. Czekamy wobec tego na Twoją decyzję.

 

Z ostatniej chwili: wiemy już, o czym marzy Kuba! Chce pojechac do Hiszpanii, a tam - między innymi - odwiedzić oceanarium z egzotycznymi rybami. Laptop spada na zaszczytną, drugą pozycję, jako marzenie zapasowe.

 

inne

2009-04-16



Drugiego listopada o godz. 1.45 wyjechaliśmy spod domu naszego marzyciela, po drodze zabraliśmy jeszcze Pana Andrzeja, a potem już prosto i szybko na lotnisko pod Katowicami. W samochodzie było trochę sennie (środek nocy), ale ożywiliśmy się wjeżdżając na teren jasno oświetlonego terminalu w Pyrzowicach. Po krótkiej i sprawnej odprawie wylecieliśmy wprost do Barcelony Girona.
Miasto przywitało nas deszczem i burzą, ale jak się później okazało była to dobra wróżba. Najbardziej ze szczęśliwego lądowania cieszyli się ci, którzy lotu się obawiali, ale nie mogę zdradzić - którzy to z nas
W hotelu "Volga" w Calelli zameldowaliśmy się około 11.00 i po kilkugodzinnym odpoczynku wybraliśmy się na rekonesans po wąskich i urokliwych uliczkach miasteczka. Tak trafiliśmy do małej restauracyjki, gdzie próbowaliśmy miejscowych specjałów: kalmarów w cieście i sangrii w wielkim dzbanie (mniam, mniam), a nieopodal szumiało morze Śródziemne
Z tymi specjałami to było tak, że Pan Andrzej "podpuszczał" nas na nie przy każdej nadarzającej się okazji, a że apetyty mieliśmy doskonałe, próbowaliśmy wiele z tego co w morzu pływa.
Następnego dnia wstaliśmy skoro świt. Dzień przywitał nas wymarzoną pogodą na wielogodzinne zwiedzanie atrakcji Barcelony. Po smacznym śniadaniu wyruszyliśmy kolejką podmiejską wprost do serca stolicy Katalonii. Jeszcze tylko kilka stacji metrem i jesteśmy na Placu Katalońskim. Zaczynamy spacer jedną z najpiękniejszych ulic świata, aleją Ranblas, która w dalekiej przeszłości była korytem rzeki, na brzegu której stały mury obronne.
Mijamy więc artystów ulicznych, stragany z pamiątkami, kwiaciarnie, barcelońskie gołębie i masę ludzi z całego świata, przechodzimy obok starej opery i słynnego targu z żywnością, aż docieramy do placu z pomnikiem Krzysztofa Kolumba i majestatycznymi budynkami: Dowództwa Garnizonu Wojskowego, Kapitanatu Portu i dawnego Urzędu Celnego. Idąc dalej dostrzegamy port, aż dochodzimy do basenu Królewskiego Klubu Jachtowego. Jeszcze kilkanaście kroków i jesteśmy u celu podróży, OCEANARIUM ! Kilka fotek w paszczy wieloryba, a później. niech Kuba sam opowie:

KUBA:

Moim największym przeżyciem z wycieczki do Hiszpanii było zwiedzenie oceanarium. Tysiące pięknych, kolorowych i przedziwnie upiększonych ryb oraz bajecznie różnokolorowe rafy koralowe. Przez największą część przechodzi szklany tunel, a nad nim pływają złowrogie rekiny, olbrzymie płaszczki, podstępne mureny oraz najciekawsza dla mnie ryba w oceanarium: MOLA - MOLA (samogłów). To tylko niektóre gatunki ryb i płazów, które widziałem, począwszy od malutkich koników morskich i słynnej Nemo po stado przyjaznych nam, dostojnych pingwinów.
W Barcelonie wszystko jest piękne, zabytkowe i cudnie ozdobione ręką Gaudiego, największego wizjonera w architekturze hiszpańskiej. Takie elementy sztuki Gaudiego jak latarnie, rzeźby, fasady budynków możemy zobaczyć na Remblas największej ulicy Barcelony.
W drugim dniu naszego pobytu zwiedziliśmy Pałac Wystawowy, Stadion Olimpijski na którym odbyły się igrzyska olimpijskie w 1992r. Po drodze podziwialiśmy piękną panoramę miasta oraz wielkie palmy i kaktusy w Ogrodzie Botanicznym. Stamtąd udaliśmy się do bazyliki La Sagrada Familia czyli świątyni świętej rodziny, projektu katalońskiego architekta Gaudiego. Budowa kościoła trwa już 120 lat, a jej zakończenie przewidziano na 2022 r.
Z czterech fasad ukończona jest tylko wschodnia i zachodnia. Część wschodnia, która była kończona za życia mistrza jest dla mnie najpiękniejsza i pełna podziwu.
Nie może tu zabraknąć wzmianki o malowniczej miejscowości Calella i hotelu Volga w którym mieliśmy zaszczyt zamieszkać. Callela to przepiękna nadmorska miejscowość, 40km od Barcelony. Urokliwość jej, to położenie nad samym morzem, wąskie uliczki i zaciszne kafejki do których chciałoby się wracać co chwila.


TOMEK:

Był jeszcze Plac Królewski, fontanna "Trzech Gracji", następnie Plac Konstytucji z budynkami rządu Katalonii i jego parlamentu. Byliśmy obok katedry św. Eulalii, gdzie na placu są litery oznaczające Barcelonę - Barcino (imię ojca Hannibala). Jest to tzw. "barrio goticoa" najstarsza część Barcelony. Był jeszcze Plac Hiszpański i Wieża Barcelonyâ i futurystyczny pomnik postawiony tuż przed Igrzyskami letnimi w Barcelonie w 1992r. Po lewej stronie na Placu Hiszpańskim stała Arena di Torrosâ (w remoncie), a na jego środku fontanna, będąca jednocześnie zniczem olimpijskim z 1936 r. Wejście na tereny targowe otwierały dwie wieże (kopie wież z Placu św. Marka w Wenecji). Dalej miejsce gdzie działa Magiczna Fontanna, a nad wszystkim góruje Pałac Wystawowy.
Ostatni wieczór spędziliśmy na poszukiwaniu i kupowaniu pamiątek dla bliskich, a że było w czym wybierać, uwijaliśmy się jak w ukropie. Inna sprawa, że trzeba było to wszystko potem poupychać do bagaży ?
Po uroczystej kolacji, zmęczeni, ale we wspaniałych humorach udaliśmy się do pokoi by o 6.00 rano spotkać się ponownie.
Transfer na lotnisko odbył się bardzo sprawnie, pan kierowca bardzo miły, pomocny i pod krawatem. Odprawa i jesteśmy na pokładzie naszego boeinga. Widoki wspaniałe, szczególnie Alpy. Pani Dorotka rozgadała się z jedną ze stewardess. Okazuje się, że zna naszą fundację. Dostajemy darmowe napoje. Czas biegnie, lądujemy w Pyrzowicach. Po wszystkich "formalnościach" czekając na samochód, który ma nas zawieźć do Łodzi - Kuba wyznaje, że chciałby wracać do Barcelony ?
W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze na obiad w przydrożnej knajpce - specjalnością której jest kuchnia ormiańska - po tych wszystkich specjałach, których próbowaliśmy w Hiszpanii, jesteśmy jak najbardziej otwarci na wszelkie nowości. Próbujemy. Pycha.
Jeszcze tylko godzina i jesteśmy na miejscu. Czas na pożegnanie.

p.s.


Hiszpania okazała się krajem "przyjaznym" dla naszej piątki. Prawie nigdzie nie napotkaliśmy barier architektonicznych, ani w metrze, ani na ulicach, ani w kolejce podmiejskiej. Otaczali nas mili i życzliwi ludzie.
Dziękujemy panu Andrzejowi z biura podróży PA-CO-TOUR w Pabianicach, pilotowi naszej "podróży marzeń" za to że otoczył nas "niewidzialną" opieką i tyle wiedział o miejscach, które odwiedziliśmy..