Moim marzeniem jest:

Laptop

Adrian, 14 lat

Kategoria: dostać

Oddział: Warszawa

Status marzenia: spełnione

pierwsze spotkanie

2006-01-26

26 stycznia spotkałyśmy się z Adrianem w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Nasze spotkanie poprzedziła rozmowa z Mamą Adriana. Dowiedziałam się wtedy, że Adrian pochodzi z Gołańcza - miejscowosci oddalonej o 60 km od Poznania. Chłopiec interesuje się komputerami, ciekawostkami świata, wynalazkami. Poszłyśmy do niego zaopatrzone w wielką księgę "100 cudów Świata". Ciekawa lektura na długie zimowe wieczory, ale dla Adriana na każdy dzień od samego rana, jeśli tylko zechce.

Adrian jest dzieckiem bardzo dotkliwie doświadczonym przez chorobę, z którą zmaga się od trzech lat. Wtedy to nowotwór zaatakował kość udową lewej nogi. Nie można było jej uratować... Po takim doświadczeniu okazało się, że choroba nie daje za wygraną - zagrożone były płuca Adriana. Kolejna operacja i usunięcie jednego płata płuc. Jesienią ubiegłego roku Adrian przeszedł trzecią operację ? został usunięty guz mózgu.

Dzisiaj chłopiec przebywa w szpitalu na kolejnej chemii, ponieważ zarówno lekarze jak i on sam, drżą przed ewentualnością trzeciej wznowy. Są zmiany w mózgu, ale trudne do zdiagnozowania, jak mówi Mama Adriana. Nie wiadomo dzisiaj, czy jest to krwiak czy znowu TO...

Piszę te słowa z pełną świadomością, mając nadzieję, że będą one przeczytane przez świat zdrowych ludzi ale także bez obawy, że sam Adrian, docierając do nich kiedyś, nie zatrwoży się, zaskoczony. To z relacji Mamy wiem, że chłopiec ma pełną świadomość stanu swojego zdrowia, że pilnie studiuje każdy wynik badania i każdy wypis ze szpitala. W tej walce jest on świadomym partnerem i ma niespełna 14 lat...

Jak prawie każdy chłopiec w tym wieku, wiódł do niedawna beztroskie życie nastolatka, kochał sport, szczególnie koszykówkę i piłkę nożną. Mając we wspólnym pokoju trzech starszych braci (19, 17 i 15 lat), budował swój "męski świat" na miarę własnych możliwości i oczekiwań. Teraz tylko oczekiwania się nie zmieniły, choć i one powoli zaczęły się zmniejszać. Po amputacji nogi Adrian już nie może zagrać "w nogę" z chłopakami, pobiegać na boisku, jeździć na rowerze...

Nauczył się poruszać używając protezy, choć jest ona trudna do opanowania. Podczas operacji kość udowa została wyłuskana z panewki, co oznacza, że do protezy dopięty jest gorset. Teraz proteza leży bezużyteczna, bo... Adrian z niej wyrósł. Trzeba ją przedłużyć, dostosowując do obecnego wzrostu chłopca. Trzeba to zrobić w Poznaniu, gdzie została nabyta, ale tam ciągle Adrianowi nie po drodze. Często jest w Warszawie, na chemii, na powikłaniach. W szpitalnym łóżku spędza bardzo dużo czasu, zatem dzisiaj muszą mu wystarczyć dwie kule.

W czasie tej choroby Adrian rozwija nowe zainteresowania. Sam powiedział, że odkąd jego możliwość łatwego poruszania się została mocno ograniczona, dał się pochłonąć... komputerowym grom. Komputer to jego pasja, ucieczka i radość. To swoisty przyjaciel, bo koledzy ze szkoły z czasem się zdystansowali. Już nie przychodzą go odwiedzać. Adrian nie chodzi do szkoły, korzysta z indywidualnego nauczania, ale się z tego nie cieszy. Mimo naszych sugestii, że tym sposobem może więcej skorzystać, więcej się nauczyć ? nie wydaje się być przekonany. Brakuje mu towarzystwa i współzawodnictwa, jakie miał w szkole. Obecność trzech starszych braci we wspólnym pokoju, tego nie zastąpi. Tę towarzyską lukę starają się wypełnić koleżanki Adriana. Marta, Inga, Klaudia, Anita i Ewa, stanowią swoistą wierną grupę, która zachowuje ciągłość i regularność odwiedzin. Kobieca wrażliwość?...

Ze słów Mamy wynikało, że Adrian bardzo niecierpliwie na nas czekał, że cieszył się na to spotkanie. Ale takie pierwsze spotkania zawsze są trudne. Adrian był zamknięty w sobie, cichy i nieśmiały. Z początku nasza rozmowa sprowadzała się do pytań natury ogólnej i grzecznych odpowiedzi. Dopiero po dłuższym czasie zaczął się uśmiechać. Zrobił to spontanicznie i zaledwie kilka razy. W naszej rozmowie pomagała, tak myślę, obecność na sąsiednim łóżku naszego Marzyciela Przemka, którego znamy już cztery miesiące i z którym swobodnie żartujemy, ilekroć mamy okazję się widzieć.

Rozmowa z Adrianem toczyła się nadal, a my starałyśmy się dać mu nadzieję, że mimo kalectwa, może uczyć się życia, planować je, mieć marzenia. On tylko się lekko uśmiechał i kiwał głową, jakby chciał powiedzieć "może wiecie lepiej, ale ja wiem swoje". Mówiliśmy o naszej Fundacji, o tym, jakie możemy spełnić marzenia i w jakim zakresie. Zdecydowanie nie okazywał zainteresowania jakimkolwiek wyjazdem, czy spotkaniem z "gwiazdami". Jego idolem był, i tu muszę zaznaczyć - do niedawna, pan Michał Wiśniewski. Adrian z upodobaniem słucha jego piosenek. Ale obecnie, jak twierdzi Mama, coraz mniej zainteresowania okazuje swojemu idolowi z powodu...artykułów na jego temat w prasie. Czyżby rozczarowanie?

Kiedy klimat naszego spotkania i rozmowy był już stosownie "ogrzany", spytałyśmy Adriana o jego marzenie. Czy potrafi je sprecyzować? Odpowiedział od razu - tak, chciałby dostać laptopa. Rozmawialiśmy dalej, chcąc się dowiedzieć, dlaczego laptop, skoro w domu stoi stacjonarny komputer. Usłyszałyśmy w odpowiedzi, że komputer jest już stary i jeden na czterech...

W takich chwilach dzieci proszące o laptopa, a widziałam to już nie raz, nie potrafią od razu powiedzieć, dlaczego dokonały takiego wyboru. W podkrążonych oczach Adriana zobaczyłam strach, że możemy odmówić, skoro dyskutujemy na ten temat i nie wyraziłyśmy natychmiast entuzjastycznej zgody. Adrian nie wysuwał żadnych argumentów, tylko słuchał, że może być rozczarowany zakresem działania takiego osobistego komputera, że nie wszystkie gry dadzą się uruchomić. Myślę, że należało go o tym uprzedzić, zwłaszcza, że w jego domu nie ma zainstalowanego internetu, z powodów finansowych. A on patrzył i słuchał...

Poprosiłyśmy Adriana, żeby pomyślał na spokojnie o swoim marzeniu, zapewniając go jednocześnie, że będziemy realizowali takie, jakie nam ostatecznie wyjawi. "Laptop" oczywiście też. Poprosiłyśmy go, żeby zajrzał w głąb własnego serduszka i popatrzył, czy nie leży tam coś na dnie, o czym już dawno nie myślał... Że za dwa dni przyjedziemy i porozmawiamy o tym jeszcze raz. Zgodził się na ten czas rozmyślań.

Następnego dnia, w piątek w CZD była Anna. Dowiedziała się od Adriana, że marzenie nie uległo przeobrażeniu, że jest nim nadal laptop. Kolejnego dnia, w sobotnie popołudnie, sama spotkałam się z Adrianem, trzymając w ręku nie wypełniony do końca RPM. Nie do końca, bowiem brakowało wpisu dotyczącego marzenia...

Adrian wyglądał w tym dniu bardzo dobrze. Zmalały znacznie sińce pod oczami. Kołderka była odsunięta i w trakcie naszej rozmowy Adrian przebierał paluszkami swojej prawej nogi. Nie był skrępowany ani zawstydzony, uśmiechał się częściej. W niedzielę planował z Mamą wracać do domu i fakt ten miał zasadniczy wpływ na jego nastrój.

Dowiedziałam się wtedy, że Adrian ma dziewczynę. Sam mi to powiedział. Jest to znajomość korespondencyjna. Zostały wymienione zdjęcia własnego oblicza i trwa cały czas wymiana listów. I tak już od miesiąca! Adrian przyznał się, że pisanie listów zdecydowanie lepiej wychodzi Martynie, bo tak właśnie ma na imię owa młoda dama. Powiedział też, że jest bardzo ładną dziewczyną, podobnie jak on zmagającą się ze swoją chorobą, tyle, że innego rodzaju. Martynie nie przeszkadza to, że Adrian nie ma jednej nogi. Dzieciaki w tej korespondencji są szczere i prawdziwe. Martyna mieszka w Wałczu. Niby nie tak daleko, więc może latem się spotkają?... Trzeba było widzieć w tamtych chwilach twarz Adriana. Rozpromieniona, to chyba dobre określenie.

W takim radosnym nastroju wróciliśmy do naszych formalności. Piszę formalności, bowiem Adrian potwierdził swoje pierwsze słowa, kolejny już raz, i poprosił o laptopa. Po czym sam osobiście wpisał go do odpowiedniej rubryki w RPM-ie. Ja natomiast poprosiłam go o wpisanie marzenia zastępczego, wszak miał czas o tym pomyśleć. Nie mam innego ? powiedział i nie wpisał nic.

A zatem LAPTOP. Żeby był na wyciągnięcie ręki, żeby była zabawa, zajęcie czasu szpitalnych terapii, ale także wdrażanie się w ten magiczny świat komputerowych możliwości, albowiem nasz nowy Marzyciel pragnie w przyszłości zostać informatykiem i żaden inny zawód na świecie nie wchodzi w rachubę... A może kiedyś uda się pokonać przeszkody finansowej natury i będzie możliwy dostęp do internetu. To dopiero byłaby radość...

inne

2009-06-02

Sobota, 4 lutego, wczesny poranek. Jedziemy z Agatą do Adriana, do Gołańczy, niedaleko Poznania. Wieziemy ze sobą marzenie Adriana, czyli laptop i kilka dodatkowych, zielonych paczuszek zawierających oprawę i swojego rodzaju "osprzęt" marzenia, czyli gry komputerowe, płyty do nagrywania i słuchawki z zamontowanym mikrofonem. Laptop ma wbudowaną kamerę, co w przyszłości pozwoli Adrianowi na prywatne tele-rozmowy z innymi, podobnie jak on wyposażonymi, internautami. W tym miejscu chciałabym gorąco podziękować dwóm panom ze sklepu, którzy zdecydowali się pozostać anonimowi, a którzy pomagali mi przy wyborze i zakupie tego komputera, a także przyczynili się do bardzo dużej obniżki ceny. Kolejny raz czyjeś dobre serce wsparło nasze działanie...

Nasza podróż nie była łatwa. Polskie drogi i my, wciśnięte, niemalże uwięzione między niezliczonymi TIR-ami. Droga była przeważnie zaśnieżona, a z nieba spadały kolejne, gigantyczne ilości białych drobinek. Jechałyśmy tak sobie bez pośpiechu, aż dotarłyśmy szczęśliwie do nowej autostrady. Tam, jak po stole, samochód powiózł nas w kierunku Poznania. Zza chmur wyjrzało słońce. W Poznaniu chciałyśmy odwiedzić znajomych wolontariuszy FMM, odsapnąć chwilę przy kawie, pogawędzić i jechać dalej. Czekała na nas miła niespodzianka - razem z kawą wjechała na stół gorąca szarlotka, prosto z pieca. Alu i Lechu - jeszcze raz dzięki za to spotkanie!

Droga z Poznania do Gołańczy minęła szybko. Bez żadnego problemu odnalazłyśmy dom Adriana. Kiedy wchodziłyśmy po schodach na drugie piętro, myślałam o tym, jak Adrian pokonuje tę wysokość o dwóch kulach i jak często ma siłę ją pokonywać...

Adrian teoretycznie nic nie wiedział o naszym spotkaniu. Miała to być niespodzianka, ale, na moje oko, raczej wyglądał na oczekującego nas. Może coś przeczuwał, bo naszą wizytę poprzedziło kilka telefonów do mamy. Siedział w jednym z dwóch pokoi, które składają się na mieszkanie rodziny i oglądał telewizję. To był szósty dzień od wyjścia ze szpitala, po kolejnej chemii. Adrian cały czas bardzo źle się czuł, nie miał apetytu i często wymiotował, a jego mama rozważała nawet powrót do CZD.

W to sobotnie wczesne, ale już popołudnie, miał zmęczenie wymalowane na twarzy i bardzo smutne oczy. Na nasz widok ucieszył się i uśmiechnął, ale cały czas pozostawał dość bierny. Rozmawiałyśmy z Adrianem, jego mamą i dwoma braćmi. Oczekiwaliśmy najstarszego brata, który wkrótce nadszedł. Tata Adriana niestety nie był obecny i nie udało nam się go spotkać i poznać. Nie mógł tego dnia opuścić pracy. Jest w końcu jedynym żywicielem rodziny i fakt ten był dla nas zrozumiały.

Nasze spotkanie, z początku trochę oficjalne, z czasem nabrało charakteru przyjacielskich odwiedzin. Mama poczęstowała nas ciastem i herbatą, Adrian pokazał nam zdjęcia Martyny... Potem poprosił o wpisanie dedykacji do książki, którą dostał od nas jako "lodołamacz". Wzruszyło mnie to, że zechciał tam mieć jakiś ślad naszej znajomości.

Kiedy Adrian rozpakowywał swoje marzenie, pomagaliśmy mu wszyscy. Maleńki uśmiech co jakiś czas pojawiał się na jego twarzy. Odkrywanie zalet tego magicznego pudełka wywoływało niemałe wzruszenie. Ale w momencie, kiedy Adrian sam sobie zrobił zdjęcie za pomocą wbudowanej kamery, jego radość objawiła się radosnym śmiechem. Mówiąc szczerze, była to dla mnie jedna z dwóch najmilszych chwil tego spotkania. Drugą była ta, kiedy jeden z braci przyniósł lateksową maskę, jaką kiedyś Adrian sobie kupił. Maska przedstawiała twarz maszkary i bardzo mu się podobała. Potwierdził to radosnym śmiechem na jej widok.

W międzyczasie do komputera zaglądali Adrian i jego bracia. Próbowali stopniowo poznać jego zalety. Ucieszyli się z możliwości zainstalowania bezprzewodowego internetu. To tymczasem musi pozostać oczekiwanym pragnieniem, bowiem takie rzeczy kosztują i trzeba będzie pokonać wiele trudności, aby dostęp do internetu stał się dla Adriana faktem. Rodzice postanowili przyjąć to wyzwanie...

W trakcie naszego spotkania odnosiłam wrażenie, że Adrian był zbyt słaby, żeby spontanicznie przeżywać swoje emocje i sytuacja, w jakiej się właśnie znalazł, trochę go przerosła. Nawet nie miał dużego zapału, żeby wypróbować gry, jakie od nas dostał. Obiecywał sobie i nam, że zrobi to później. Nie chciałyśmy przedłużać tej wizyty właśnie ze względu na samopoczucie Adriana.

Pożegnałyśmy się więc i ruszyłyśmy w drogę do domu. Dokładnie ruszyła Agata, bo to ona właśnie wzięła na siebie odpowiedzialność dowiezienia nas tam i z powrotem, za co jestem jej bardzo wdzięczna.

PS. Drugiego dnia po naszej wizycie, Adrian trafił do szpitala z powikłaniami po chemii. Teraz, pisząc te słowa, wiem, że ma się już dobrze. Wiem też, że radość ze spełnionego marzenia narodziła się z maleńkim opóźnieniem, ale JEST i każdego dnia na nowo cieszy.