Moim marzeniem jest:
pierwsze spotkanie
2007-06-01
1 czerwca udałyśmy się do Kliniki na pierwsze spotkanie z naszą nowa  Marzycielką Agatą. Jak się okazało nie byłyśmy pierwsze z życzeniami na  Dzień Dziecka, Agatkę a także inne dzieci w Klinice odwiedzili już  wcześniej z upominkami i słodyczami m.in. kominiarze :) 
 
 Jednym z prezentów na przełamanie "pierwszych lodów" był pluszowy psiak,  Agata stwierdziła, że bardzo przypomina psa którego ma w domu chociaż  tamten jest oczywiście większy :). Agatka ma wiele różnych, bardzo  ciekawych pasji. Jedna z nich to fotografika, robi przepiękne zdjęcia  które następnie opracowuje na komputerze, ma ich już całe mnóstwo.  Planuje podbić Australię bo jak mówi jest tam najpiękniejsza rafa  koralowa, a fotografowanie podwodnego świata to szczególne  zainteresowanie Agaty. 
 
 Agata to bardzo rezolutna dziewczyna i niezwykle dojrzała mimo tak  młodego wieku. Gdy zaczęłyśmy dopytywać jakie jest Jej największe  marzenie zacytowała nam Rafała Kosika: 
 "Jeżeli ktoś spełnia wszystkie nasze marzenia, 
 kolejne stają się tylko kaprysami. 
 Najpiękniejsze są marzenia niezrealizowane, 
 bo to one nadają życiu sens", 
 
 czym niesamowicie nas zaskoczyła. Może dlatego Agata nie powiedziała nam  swojego marzenia, ale obiecała, że przy następnej wizycie zrobi to na  pewno. 
spotkanie
2007-07-12
W końcu po dłuższym czasie udało nam się ponownie spotkać z Agatką. Tym  razem wyposażone w aparat fotograficzny i w mały upominek w postaci  pluszowego Kłapouchego, byłyśmy w pełni gotowe na kolejną wizytę.  Spotkanie było niezwykle sympatyczne, tym razem poznałyśmy Mamę Agatki.  Agata opowiadała o fotografowaniu, wiele swoich zdjęć zamieściła na  stronie internetowej http://helmucik.fotosik.pl/ 
 
 Poznałyśmy również marzenie Agatki, którym jest wycieczka do Włoch i zwiedzanie najpiękniejszych zakątków tego kraju. 
 
 Nasza rozmowa trwałaby w nieskończoność ale na horyzoncie pojawił się  obiad więc nadszedł czas by dać chwilę wytchnienia naszej Marzycielce. 
 
 Dziękujemy za kolejne wspaniałe spotkanie, teraz my postaramy się zrobić wszystko aby spełnić Twoje marzenie. 
spełnienie marzenia
2008-04-02
To   był cudowny wyjazd! Dopisało wszystko - pogoda, transport,   zakwaterowanie no i przemiła Magda - wolontariuszka, która dotrzymywała   nam towarzystwa w czasie podróży. Dla mnie i moich rodziców wyprawa   zaczęła się już w Warszawie, skąd wyruszyliśmy do Wrocławia. Na lotnisku   spotkaliśmy się z Magdą i liniami Volare polecieliśmy do Mediolanu.   Lot, podobnie jak kolejne, przebiegł bez kłopotów i o czasie   wylądowaliśmy na lotnisku Malpensa. Stamtąd autobusem przejechaliśmy na   dworzec kolejowy, skąd mieliśmy pociąg do Wenecji. Przybyliśmy tam już   po godzinie 22 i z bagażami udaliśmy się na poszukiwania hotelu. Pomimo   późnej pory w mieście było tłoczno i kolorowo. Byliśmy już nieco   zmęczeni podróżą, ale z chęcią przespacerowaliśmy się urokliwymi   uliczkami, szukając dość długo hotelu. 
 
 Hotel Ariel Silva  okazał się małym, rodzinnym hotelikiem, położonym przy  jednej z  węższych uliczek Wenecji. Gdy wychylaliśmy się z okna,  mogliśmy prawie  dotknąć okien domu naprzeciwko. Bardzo zmęczeni, jednak z   postanowieniem wczesnej pobudki udaliśmy się wreszcie na spoczynek.   Oczywiście z bardzo rannego wstania nic nie wyszło. Musieliśmy   odespać... 
 
 Po malutkim i raczej słodkim śniadanku udaliśmy się  na zwiedzanie.  Najpierw obejrzeliśmy punkty obowiązkowe czyli Plac Św.  Marka, wnętrze  bazyliki wraz ze skarbcem oraz Pałac Dożów z zewnątrz i  w środku. Obie  budowle pozostawiają niezapomniane wrażenia. Na pl. Św.  Marka oczywiście  nie oparłam się pokusie i podobnie jak wielu turystów  karmiłam gołębie.  Są nienażarte! 
 
 Później spacerowaliśmy  uliczkami, oddalając się od centrum. Turystów  było coraz mniej, zrobiło  się też spokojniej i ciszej ale również bardzo  ciekawie. Oczywiście na  każdym kroku widzieliśmy suszące się pomiędzy  kamieniczkami pranie i  wodę, wodę, wodę... 
 
 Dokądkolwiek byśmy nie zabrnęli, wszędzie  natrafialiśmy na kanały, po  których w dużej ilości pływały łódki i  przepiękne gondole. Naturalnie  nigdzie nie widać samochodów. Jak bardzo  inne od naszego jest życie w  tym dziwnym mieście! Zrozumieć to można  dopiero, gdy się jest w Wenecji.  Żadne zdjęcia ani filmy nie oddają  atmosfery tego miejsca. 
 
 Po obiedzie przyszedł czas na kolejną  wycieczkę - tym razem wodą.  Popłynęliśmy tramwajem wodnym do Lido. I  znów piękne przeżycie, bo  Wenecja z wody wygląda chyba jeszcze  piękniej, a droga przez Wielki  Kanał , skąd widać wszystkie zgromadzone  tam słynne budowle jest  szczególnie urokliwa w blasku zachodzącego  słońca, które akurat mieliśmy  szczęście widzieć. Lido to spokojna część  Wenecji, położona na lądzie i  tu wreszcie widać normalne, szerokie  ulice z samochodami i skuterami.  Turystów tu mniej, a na ulicach  głównie widać starszych ludzi, którzy  pewnie to miejsce upodobali sobie  na wypoczynek. 
 
 Dzień następny to już tylko przedpołudniowy  spacer w poszukiwaniu  pamiątek. No i znów rajd po małych i większych  uliczkach ale już bliżej  centrum, w miejscach typowych dla turystów. No  i niestety wreszcie  przyszedł czas wyjazdu z Wenecji. Autobusem  przejechaliśmy na lotnisko  Treviso, skąd liniami Ryanair udaliśmy się  do Rzymu. 
 
 Tam, wieczorem dotarliśmy metrem do naszego hotelu,  który okazał się  zupełnie inny od tego w Wenecji. Był położony przy  szerokiej ulicy,  wysoki i nowoczesny ale równie miły i czysty. Hotel  znajdował się w  dzielnicy Cinecitta, obok słynnej przed laty włoskiej  wytworni filmowej o  tej samej nazwie. Fakt ten ucieszył bardzo mojego  tatę, który zawodowo i  prywatnie interesuje się filmem. Przy okazji  musiałam wiec wysłuchać  jego wykładu na temat dawnej świetności  wytworni, która obecnie nieco  podupadła. 
 
 Rzym zaczęliśmy  zwiedzać następnego dnia, udając się na początek do  Colloseum i na  Forum Romanum. Widok zaparł dech w piersi. Chyba nigdzie  nie czułam się  taka mała jak tam. Wszystko było ogromne i monumentalne  no i takie  niewyobrażalnie stare. Trochę żałuję, że nie przeszliśmy  dokładnie  całej trasy Forum Romanum. Było bardzo gorąco, żadnego cienia,  a my  objuczeni kurtkami i plecakami, bo wychodziliśmy przecież rano z  hotelu  na cały dzień. 
 
 Spod Colloseum udaliśmy się pieszo w dalszą  drogę. Zatrzymaliśmy się  chwile odpocząć i obejrzeć Pomnik Ojczyzny z  piękną fontanną. Wogóle w  Rzymie zaskoczyła mnie duża ilość fontann.  Jest ich rzeczywiście cała  masa, przynajmniej w samym centrum, bo tę  część zwiedzaliśmy przede  wszystkim. Naturalnie nie obyło się bez  postoju przy fontannie Di Trevi.  Przepiękne rzeźby, stanowiące jej  część robią ogromne wrażenie. Nie  oparłam się pokusie i wrzuciłam do  niej pieniążek. 
 
 Następny punkt programu - Schody Hiszpańskie.  Nie byliśmy zbyt  oryginalni i jak wszyscy turyści przysiedliśmy na nich  na dłuższą  chwilę. Odpoczywając przyglądaliśmy się kolejnej pięknej  fontannie w  dole schodów. Później ruszyliśmy na krótki spacer po Via  Condotti, gdzie  jest wiele najdroższych butików, a także kawiarnia El  Greco, do której  zajrzeliśmy, aby pobyć przez chwile w miejscu, gdzie  kiedyś spotykali  się wielcy Polacy, m.in. Mickiewicz, Słowacki,  Krasiński, Sienkiewicz. 
 
 Po południu byliśmy umówieni ze  znajomymi Magdy w Watykanie. Czekając na  nich chwilkę pokrążyliśmy  wokół okrągłej budowli z aniołem na szczycie -  Zamku Św. Anioła. No i  wreszcie Watykan i Plac Św. Piotra. I znów  wszystko wkoło takie ogromne  i piękne... 
 
 Na placu trwały już przygotowania do środowej  audiencji i obchodów  drugiej rocznicy śmierci Jana Pawła II, która  przypadała za 3 dni.  Chwile udało nam się pomodlić przy grobie naszego  papieża, zwiedzić  podziemia i samą bazylikę. Najbardziej zaskoczyła  mnie informacja, ze  nie ma tam żadnych obrazów. Wszystko co jest na  ścianach, udając  malowidła, to przepiękne i precyzyjnie wykonane  mozaiki. Można to jednak  zauważyć tylko patrząc pod światło i pod  odpowiednim kątem 
 
 Dzień był bardzo męczący, ale naprawdę pełen  wrażeń. A następny  dostarczył nam podobnie ciekawych doznań. Tego dnia  zwiedziliśmy kolejne  dwie z czterech bazylik rzymskich - San Giovanni  In Laterano i Santa  Maria Magiorre, która jest największym kościołem  maryjnym w Rzymie, a  msze święte są odprawiane codziennie od ponad  piętnastu wieków.  Następnie odbyliśmy spacer piękna aleją Via Veneto. W  latach 60 była to  ulubiona ulica gwiazd filmowych, które z całego  świata przybywały do  stolicy Włoch. Wpadliśmy tu głównie jednak aby  zobaczyć kaplicę przy  kościele Santa Maria della Concezione. Nie jest  to miejsce dla osób  wrażliwych o słabych nerwach. Kaplica jest bowiem  udekorowana wyłącznie  kośćmi zmarłych ludzi. Wszystkie elementy  dekoracyjne wykonane są z  czaszek i kości ułożonych w misterne wzory.  Miejsce to jest nieco  makabryczne ale robi niezwykłe wrażenie i na  pewno długo pozostanie mi w  pamięci. 
 
 Z via Veneto doszliśmy  od góry do placu di Spagna, gdzie z daleka  podziwialiśmy Villę Medici -  siedzibę francuskich artystów XIX w.  Wstąpiliśmy także do Trinia dei  Monti, który wraz ze stojącym obok  egipskim obeliskiem jest  charakterystycznym punktem, widocznym z dołu  Schodów Hiszpańskich. 
 
 Tego dnia, aby uniknąć dużego zmęczenia wieczorem, postanowiliśmy   zakończyć zwiedzanie po obiedzie i udaliśmy się na odpoczynek do hotelu.   Gdy się ściemniło, z nowymi siłami ruszyliśmy na kolejną wycieczkę,  tym  razem na Zatybrze - Trastevere. Jest to zupełnie inna część niż  stary,  antyczny Rzym. Wiele tu wąskich uliczek, małych placyków,  zaułków i  skwerków. Bardzo romantyczne miejsce. Cieszę się, że  zobaczyłam to  wieczorem, bo o tej porze wygląda szczególnie urokliwie. 
 
 Kolejny dzień to wycieczka nad morze! Pociągiem udaliśmy się do  oddalonej o ok. 30 km  nadmorskiej miejscowości Ladispoli. Przed sezonem  jest tu spokojnie i  trochę sennie. Sama plaża trochę inna niż nasza  polska, ponieważ z  czarnym piaskiem. Powstał on najprawdopodobniej z  lawy wulkanicznej. Na  plaży zajęłam się zbieraniem muszelek i kamyków.  Było gorąco i  słonecznie ale woda w morzu była lodowata. W dzień  wyjazdu przed  południem to znów szukanie pamiątek, a więc wycieczki po  sklepach. Udało  mi się z Rzymu przywieźć to, co zwykle się stąd  przywozi, a wiec  torebkę i buty. Wprawdzie torebka szmaciana, a buty  gumowe ale zawsze...  
 
 Podróż powrotna minęła jak poprzednie  bez żadnych zakłóceń i szczęśliwym  zbiegiem okoliczności Centralwings  zmieniła nam miejsce wylotu z  lotniska Ciampino (dokąd przylatywaliśmy)  na większe i bardziej  reprezentacyjne - Fiumicino. Tak więc miałam  okazję pobyć na obydwu  rzymskich lotniskach. 
 
 No i niestety przyszła pora powrotu do kraju. Z dużym żalem żegnałam Włochy, z nadzieją, że jeszcze tu wrócę. 
 
 W imieniu swoim i moich rodziców dziękuję wszystkim pracownikom  Fundacji  "Mam Marzenie" szczególnie wolontariuszkom Ewie i Magdzie za   umożliwienie mi odbycia tak cudownej wycieczki.